czwartek, 27 grudnia 2012

Sylwek w Holandii

Końca świata nie było, został odroczony o kolejne kilka miesięcy, lat.. kto wie? Dostaliśmy więc szansę na powitanie kolejnego roku – 2013. Mam nadzieję, że ta trzynastka w dacie nie będzie przynosić pecha. Może nie bądźmy przesądni.
Wszystko dla mnie w tym roku jest nowe – pierwsza praca, pierwsze święta poza domem, pierwszy Sylwester w Holandii. Chciałbym go spędzić podobnie jak w Polsce – miło i w gronie dobrych znajomych.
Zrobiłem mały wywiad odnośnie holenderskich zwyczajów sylwestrowych. Muszę przyznać, że nie jest to jakoś szczególnie spektakularny dzień, ot – impreza...ale z dużą ilością fajerwerków. Ale naprawdę dużą ilością. Podobno może być prawie jak na wojnie :)

Element obowiązkowy sylwka – już o tym wspominałem przy okazji wpisu na temat słodkości – tłuściutkie niby pączki, czyli oliebollen. Są tego dnia i wieczoru jedzone w hurtowych ilościach. Nie ma więc co się odchudzać zaraz po świętach, bo nadrobimy w Sylwestra. Elementem nieobowiązkowym wieczoru jest, o dziwo – szampan. Nie ma takiego silnego nacisku na picie tego trunku. Bardziej popularne jest piwo. Widziałem nawet kiedyś specjalne edycje, wypuszczane na sylwestra: butelka półtoralitrowa, z szampanowym korkiem, a w środku chmielowy napój. Też dobry pomysł. Nie każdy lubi słodkiego szampana, a tak właściwie to wina musującego.

Najbardziej nie mogę się doczekać momentu wybicia przez zegary północy. Nasłuchałem się już od znajomych, Polaków jak i Holendrów, że wtedy to zaczyna się dziać magia. Chodzi oczywiście o petardy :) Podobno w Holandii nie żałuje się kasy na efekty pirotechniczne. Każdy chce wystrzelić przynajmniej 50 euro w powietrze :)

Możecie zobaczyć na filmiku – niby mała uliczka, trochę domków, a wybuchy jak na poligonie :)


Jak widać, Holendrzy lubią także rozpalić sobie małe ognisko, ale chyba nie podpieką w nich żadnej kiełbaski:


 
Nieuwjaarsduik – cóż to jest?

Najlepsze zostawiłem na sam koniec: nie ma to jak się porządnie wykąpać w Nowym Roku. Najlepiej w morzu. Zastanawiacie się pewnie „coo?”. W Holandii jest taki osobliwy, ale mimo wszystko fajny zwyczaj wchodzenia do lodowatej morskiej wody. To właśnie noworoczna zbiorowa kąpiel. Bierze w niej udział bardzo dużo osób, można powiedzieć nawet, że tysiące amatorów chłodnych fal.

(dziś dużo filmików „instruktażowych”)


 
Holendrzy zasmakowali w lodowatej kąpieli podobno już w 1960 roku, i tak im się spodobało, że robią to do dziś na plaży Scheveningen. Może warto tego spróbować, skoro ma tylu fanów?

A jak Wy spędzacie tego sylwestra?

wtorek, 25 grudnia 2012

Wesołych świąt!

...lub jak mawiają Holendrzy: Prettige Kerstfeest! 

Korzystając z okazji chciałbym życzyć Wszystkim moim czytelnikom wszystkiego najlepszego. Obyście byli zdrowi, szczęśliwi i pogodni przez cały czas! Tym, którzy są w Holandii życzę powodzenia w pracy i oby Wam się tutaj wszystko dobrze układało. Życzę także, abyście poznali dużo nowych znajomych, pozwiedzali trochę Holandię... i carpe diem (karpie diem) :) Oczywiście wszystkim znajdującym się w tej chwili w Polsce również życzę powodzenia, samych sukcesów oraz pogody ducha :)

A ja wracam teraz do świętowania w miłym gronie. Wczoraj na Wigilię nawet udało mi się kupić pysznego karpia :) Więc było po polsku, tradycyjnie! 

Niedługo kolejny ważny dzień - Sylwester. Z tej okazji piszę już posta o noworocznych zwyczajach w Holandii.

Pozdrawiam Was wszystkich!

piątek, 21 grudnia 2012

Kerstmis!

Boże Narodzenie już niedługo! Dla tych, którzy zostają w Holandii chciałbym opisać tradycję świąteczną panującą tutaj na miejscu :) Sam także nie zjeżdżam do Polski, muszę więc wczuć się w tutejszą atmosferę i zwyczaje. A znowu jest różnicą między tymi dwoma krainami. Jaka? Duża!

Najbardziej da się odczuć brak prezentów na Boże Narodzenie. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, że Holendrzy zostali już chyba zbyt łaskawie obdarowani przez tutejszego Mikołaja, niejakiego Sinterklaasa, z którym mogliście mieć styczność 5 grudnia. Ja tam bym nie odmawiał sobie jeszcze kilku paczuszek pod świąteczną choinką – każdy pretekst do prezentu jest przecież dobry. Holandia jako kraj, w którym mieszają się różne kultury, jest oczywiście skłonna do ustępstw. Coraz częściej zwyczaje się zmieniają, szczególnie na te bardziej „korzystne” dla potencjalnych odbiorców prezentów. Ja na przykład, jako przedstawiciel ludności napływowej, będę podtrzymywał tradycję zapełnienia spodu choinki paczuszkami, a co mi tam :)
Tradycja zmienia się przede wszystkim w domach, w których są dzieci. To bo jak tu wytrzymać bez prezentów, gdy cały świat obdarowuje się na święta. Może aż zrobić się przykro bez upominków pod choinką. A jak już tam się jednak znajdą, to są podpisane – który dla kogo. Jeśli jednak jakaś paczka nie będzie opisana, milusińscy robią sobie żarty, rozpakowują paczki i zgadują dla kogo mogą one być przeznaczone (i nieźle się przy tym bawią).

Shopping dnia świątecznego
Kolejna różnica – dla Polaka również silnie odczuwalna. Holendrzy nie mają Wigilii, ani typowego świątecznego jedzenia. A to dla niektórych jest po prostu nie do przyjęcia. No bo jak tu przeżyć 24 grudnia bez barszczyku, pierożków i innych pysznych dań? Ja jakoś sobie dam radę, ponieważ zapraszam na święta swoją mamę, i bardzo bym się zdziwił, gdyby nie przywiozła ze sobą wałówki. Mam nadzieję, że będzie ze mnie zadowolona – muszę jeszcze dokładnie posprzątać swoje lokum przed wizytacją. No i będzie stres dla mojej dziewczyny, nie spotkała jeszcze mojej mamy, bo poznaliśmy się tutaj, w Holandii, przy pracy. A to jest przecież przeżycie – poznać przyszłą teściową :) Dla teściowej też... hehe!
Dla Holendrów dniem wyjątkowym jest 25. grudnia, czyli pierwszy dzień świąt. Wtedy dopiero rodziny gromadzą się wspólnie przy świątecznym stole w celu skonsumowania uroczystego obiadu. Jest też opcja dla wygodnych lub leniwych (lub nie potrafiących gotować :) - pójść na taki obiad do restauracji, knajpki są wtedy otwarte. 26 grudnia Holendrzy spędzają już troszkę inaczej – łażą po mieście, idą na shopping do centrum handlowego – muszą jakoś zagospodarować dzień wolny :)

Najlepsza impreza w mieście - pasterka
Byliście kiedyś w Polsce na pasterce? Ja byłem raz, bo powiem szczerze, że o tej porze zwykle już śpię, szczególnie po obfitej kolacji wigilijnej. Holendrzy za to bardzo lubią akurat ten moment. Tak jak zwykle holenderskie kościoły raczej nie cieszą się popularnością (religia nie jest tu tak popularna jak w Polsce), tak na pasterkę kościół ledwo mieści bardzo pokaźną liczbę osób. To ciekawe, prawda? Tradycja to tradycja. Jeśli nie przyjeżdżacie do Polski na święta, możecie wziąć udział w Pasterce tutaj. Ze względu na mnogość Polaków w Holandii można pójść na mszę po polsku. Musicie tylko sprawdzić, w którym kościele się odbędzie. Ja z ciekawości poszedłbym zobaczyć jednak tę po holendersku, żeby zobaczyć jak to się robi tutaj. Trzeba przecież poznawać kraj, w którym się już tyle mieszka.

A jak jest u Was ze świętami? Zostajecie w Holandii? Jak tak to podzielcie się ze mną pewnymi informacjami – jak zamierzacie spędzić te święta? Karpia da się przecież załatwić i W Holandii. Po świętach napiszę Wam moje podsumowanie :) A tymczasem chciałbym życzyć wszystkim moim wiernym czytelnikom szczęścia, pomyślności, dużo euro, fajnej pracy w NL oraz żeby jednak te prezenty pod choinką się znalazły, nie zważając na zwyczaje!


wtorek, 18 grudnia 2012

Polska vs Holadnia – pierwsze starcie :)


Ostatnio usiadłem z moim kolegą Piotrkiem przy herbatce oraz meczu piłki nożnej i wspólnie zastanawialiśmy się nad różnicami między Polską a Holandią, które były dla nas najbardziej odczuwalne zaraz po przyjeździe do pracy. Oto co ustaliliśmy :)

Pierwsza różnica (1:0 dla Holandii) 

Pobieranie kaucji od plastikowych butelek z wodą mineralną. To była kwesta centów, ale kilka już daje 1 euro. Oddawanie przeważnie polega na wsunięciu butelek do specjalnych maszyn w marketach. One sprawdzają co to za rodzaj, wielkość. Następnie wydają kwitek wyglądający jak paragon, który upoważnia do dostania rabatu przy kasie na kwotę zwróconej kaucji. Opłaca się więc nie wyrzucać pustych butelek do kosza na śmieci – po pierwsze dbamy o środowisko – recykling jest dobry, a po drugie – płacimy mniej za zakupy :)
W Polsce trudno jest zwrócić szklane butelki (nie mając paragonu nic nie zdziałam), a co dopiero plastikowe.

Druga różnica (Holandia 1:1 Polska – jest remis)

Jeśli ktoś jest przyzwyczajony do tradycyjnego chleba, takiego jak w Polsce – z grubą skórką, pysznego, prosto z pieca... tak, za tym właśnie tęsknię! Za takim zwykłym, który możemy kupić w piekarni na rogu. Niestety w Holandii będziecie musieli jakoś sobie bez niego poradzić. Ewentualnie rozwiązaniem jest Polski sklep, gdzie chleb przywożony jest prosto z naszego kraju. Nie jest już niestety cieplutki, jak ten, który sprzedawała pani Henia niedaleko mieszkania mojej mamy (pozdrawiam panią Henię gorąco!)W Holenderskich sklepach do wyboru mamy tylko pieczywo tostowe. A jego odmian jest mnóstwo, jednak smak nie oszałamia. Większość bochenków jest kwadratowa, już pokrojona – bo takiego pieczywa nie dałoby się ręcznie pokroić – musi to robić chyba jakaś specjalna maszyna. Holenderski chleb jest baaardzo miękki, przez co trudno go posmarować jakimś gęstym mazidłem – na przykład pasztetową z Polski :) Bardzo łatwo się rozrywa i ma posmak lekko watowaty. Takie pieczywo nie robi się w ogóle czerstwe – nawet jak zostawimy je poza opakowaniem. Czy to za sprawą konserwantów? Nie wiem, ale zapewne jest ich tam mnóstwo.

Trzecia różnica (Holandia 2:1 Polska – bo mają jednak tych ścieżek więcej...znacznie!)

Jak wiadomo w Holandii jest bardzo dużo ścieżek rowerowych, w dużych miastach są właściwie wzdłuż każdej ulicy. Nieco inaczej jest w mniej zabudowanych terenach czy mniejszych miejscowościach gdzie poza ulicą i ścieżką rowerową nie ma już miejsca dla chodnika, no bo kto by chodził pieszo na dłuższych trasach skoro przecież można jechać rowerem.

Czwarta różnica (Holandia 3:1 Polska)

Holendrzy są jednym z najlepiej wyedukowanych narodów pod względem znajomości języków obcych i to widać, a raczej słychać :). Do kogokolwiek by się nie podeszło, bez względu na wiek to można się dogadać po angielsku - przynajmniej na komunikatywnym poziomie. Nawet z starszymi osobami w wieku ok. 70 lat można sobie uciąć pogawędkę „in English”. Pracownicy z fabryk czy magazynów mówią po angielsku, a z pewności znają też podstawy innego języka. A dla porównania, ile jest osób w Polsce z wyższym wykształceniem, które ledwo znają jeden jeden obcy język?

Wynik meczu niestety jest jaki jest, ale być może zrobimy dogrywkę, i kto wie czy wtedy Holandia wygra stracie, gdy w ruch pójdą: nasza polska kuchnia, piękne dziewczyny (choć Holenderki też niczego sobie :)... Zobaczymy!

Pozdrowienia dla Piotra!

czwartek, 13 grudnia 2012

Słodkich igraszek z podniebieniem ciąg dalszy

Słodycz nie ma końca :) Chciałbym uzupełnić mój poprzedni wpis o jeszcze więcej informacji o łakociach! I nie tylko o to, bowiem pod koniec mojego posta czeka na Was przepis. I to osobiście testowany przez SeBĘ!


Holenderski placek z jabłkiem
Ale najpierw jeszcze trochę o pysznych ciastach. Ostatnio wspominałem, że dużo z nich zawiera jabłka (w różnej postaci). Polecam spróbować appelgebak. Jest to prosty w wykonaniu placek jabłkowy z dodatkiem cynamonu. Moim zdaniem – im prostsze danie, tym lepiej, bo można poczuć intensywny smak danego składnika – w tym wypadku jabłka z cynamonem. Coś dla koneserów :)

W Holandii je się też bardzo dużo naleśników. Istnieje wiele miejsc, w których serwowana jest wyłącznie ta potrawa. Jej wariacji nie ma końca. Pannenkoeken (czyli właśnie naleśniki) jadane są najczęściej z syropem. Odmiana z cukrem pudrem nazywana jest poffertjes. Można ich spróbować na rynku w Delft lub w wielu kramach na festynach. Są to takie mini naleśniczki.

Holenderskie naleśniki różnią się od tych jadanych w Polsce – nie są zawijane w rulonik ani zaginane w trójkącik, tylko „jedzone na płasko”. Taka naleśnikowa pizza. Oglądałem kiedyś odcinek gdzie nasz sławny kucharz Makłowicz był w Holandii i przedstawiał tamtejsze potrawy. Jadł między innymi naleśnika, właśnie takiego okrągłego, ale.. połowa była na słodko, a druga połowa była na słono! Bardzo ciekawa wariacja, ale chyba tylko dla tych o mocnych żołądkach, bo ja nie mieszałbym jagód z boczkiem.



Spekulosy, kruidnoty i pepernoty
Popularne ciasteczka to speculaas, zwane spekulosami :) Są małe, chrupkie, lekko brązowe. Charakterystyczne dla okresu świątecznego. Często są na nich odciśnięte jakieś figury, na przykład Sinterklaasa. Przeważnie robione są na bazie brązowego cukru, przez to mają ładny kolor oraz ciekawy smak.



Punkt dystrybucji Oliebollen
Sylwester (który już niebawem) także ma swoje charakterystyczne specjały. Oliebollen to jeden z nich. Jest to coś w rodzaju polskich racuchów. Smażone są one na oleju i nadziewane najczęściej jakimiś owocami (i nie muszą to być koniecznie jabłka). Kto nie zje oliebollen w wieczór sylwestrowy nie może powiedzieć, że zaznał prawdziwej noworocznej atmosfery w Holandii.



Inne zimowe specjały to marcepan i chleb rodzynkowy z nadzieniem marcepanowym, zwany w Holandii krentenbrood met spijs. Ponadto holenderskie dzieci bardzo chętnie jedzą kanapki z czekoladowym grysikiem (hagelslag) i masłem orzechowym (pindakaas). Typowo holenderskie są też:
- cukierki drop (ale większość Polaków jakoś ich nie lubi...)
- spekken – te musicie kojarzyć, są biało-różoe i miękkie, coś jak marshmallows
- kaneelstokken – w kształcie laseczek lub patyczków
- ciasto boterkoek – ciasto maślane
- deser haagse bluf – serwowany w pucharkach biały lub różowy krem (przyznam, że jeszcze nie próbowałem, ciekawe czy warto)
Jak więc można zauważyć, holenderskie słodkości są całkiem kuszące i jest ich mnóstwo – do wyboru, do koloru!

A teraz długo wyczekiwany przepis! Razem z dokumentacją fotograficzną, abyście również samodzielnie mogli przygotować ciasteczka z jabłkami a`la holenderski appelflap.

Appelflap według SeBY






Co potrzebujemy do wypieku:
  • blachę metalową
  • piekarnik
  • ciasto francuskie (przecież nie kazałbym Wam robić samodzielnie!)
  • jabłka - około 3-4 sztuki
  • cukier
  • cynamon
  • odrobinę determinacji
  • chętnych do jedzenia (bo będzie tego trochę)
Piekarnik nagrzewamy do temperatury takiej, jaka jest podana na opakowaniu ciasta francuskiego (w moim przypadku chyba 200 stopni.. nie wiem, już wyrzuciłem do kosza folię)

Ciasto francuskie kroimy na równe kwadraty – wedle uznania.







Do kwadratów wkładamy uprzednio przygotowane jabłuszka.






Jak przygotować nadzienie?
Do gara wkładamy pokrojone w kostkę jabłka, lekko je podgotowujemy, dodajemy trochę cukru – ja daję 3 łyżki, lubię jak jest kwaśne. Doprawiamy cynamonem, ale nie za dużo. Myślę, że pół łyżeczki starczy. Zawsze możemy jeszcze posypać nim powierzchnię ciastka przed upieczeniem.

O tak, dobrze mieszam! :-)


Kiedy już nadzienie jest położone na kwadracie – zginamy go w pół i dokładnie sklejamy paluchami rogi. Przy pieczeniu ciastka lubią się otwierać, a takiego efektu nie chcemy uzyskać, bo nadzienie może wypłynąć. A jak się przyklei do blachy to gorzej ją będzie umyć. Wiem coś o tym :)

Takie trójkąty posypujemy jeszcze cukrem oraz cynamonem (opcjonalnie oczywiście).





Wkładamy do piekarnika na kilkanaście minut. Nie wiem dokładnie ile. Trzeba obserwować ich kolor, jak robią się czarne to znak, że za późno wyciągnęliśmy. Ups..

A tak wyglądało moje pierwsze ciastko:





Ale jak na moim przykładzie widać – nie ma się co zniechęcać. Praktyka czyni mistrza, drugie ciastka wyszły już ładniejsze :)

Moim zdaniem jest to całkiem „męski” przepis – jest prosty, każdy niedoświadczony facet może spróbować zrobić takie ciasteczka i przy okazji zaimponować swojej lubej. Mojej dziewczynie Karolinie bardzo smakowały i była ze mnie zadowolona. W nagrodę wyprasowała mi spodnie :)
Chciałbym dowiedzieć się ilu z Was zaryzykowało i poszło w moje kroki cukiernicze. A może zmodyfikowalibyście mój przepis na holenderskie Appelflap? Zniosę każdą krytykę...



wtorek, 11 grudnia 2012

Holendrzy bardzo lubią słodycze, mamy więc coś wspólnego...

Mikołajki (podwójne) już za mną, przede mną Boże Narodzenie. Przez ten czas je się dużo...słodyczy! Bo i Sinterklaas rozdaje cukierki i czekoladowe literki, a i w okresie świątecznym je się wiele ciast. Już dawno obiecywałem, że kolejny wpis poświęcę holenderskim słodkościom, tak też robię :)
Mniam...lukrecja

Pewnie wielu z Was Holandia kojarzy się z pewnym czarnym, lekko ciągnącym się dziwnym przysmakiem - choć nie każdy ją lubi - lukrecja jej na imię. Co to właściwie jest? Jest to coś w stylu żelków, o lekko anyżowym posmaku. Ci, którzy ją jedli zostali podzieleni na dwie grupy - tych co lukrecję kochają i tych co jej nienawidzą. Ja osobiście nie przepadam za tym smolistym cukierkiem. Może kolor mnie nie zachęca?

Czarne słodycze powstają z syropu pozyskiwanego z korzeni rośliny - lukrecji. Podobno ma właściwości lecznicze, a także stosuje się ją w kosmetyce. Powiem szczerze, że wolę ją mieć w szamponie do włosów niż w ustach :) Ostatnio widziałem także likier o takim smaku, ale mimo wszystko chyba go nie spróbuję. Podobno istnieje też herbata o smaku lukrecjowym, którą powinno się obficie posłodzić (tak twierdzą koneserzy) - może ktoś z Was był tak odważny i spróbował któregoś sposobu na podanie tego czarnego czegoś...chętnie poczytam :)

Smaczne za to są tzw. stroopwafels. Są to chrupiące wafelki, między którymi znajduje się masa krówkowa. Podobno zostały wynalezione w miejscowości Gouda, ale nie martwcie się, nie zalatują serem. Wafelki podobne do stropwafelsów pojawiły się jakiś czas temu w Polsce. W ich reklamie pojawił się ciekawy sposób na ich jedzenie. Otóż kładło się je na filiżankę z gorącą herbatą lub kawą i w ten sposób ogrzewało się je, aby karmel znajdujący się między waflami podgrzał się i upłynnił. Tak często jedzą też przysmak właśnie Holendrzy. To jeden z ich wielu bardzo dobrych pomysłów.

Jeśli chodzi o ciasta typowo holenderskie to wiele z nich zawiera jabłka. Mamy na przykład appelbeignet, czyli ciastka z nadzieniem jabłkowym, które smażone są na głębokim oleju. Nie do końca smakują jak nasze pączki, ale są równie kaloryczne. Koleżanki mówią mi, że właśnie dlatego ich nie jedzą – bo dbają o linię, ale ja im nie wierzę, bo trudno się im oprzeć :) Smakują wszystkim. Kolejnym przysmakiem jest Appelbol. To jest jabłuszko zawinięte w ciasto francuskie. Łatwo zrobić coś takiego samemu w domu (pod warunkiem posiadania gotowego ciasta francuskiego...) Ten deser jest bardzo wyjątkowy ze względu na to, że jabłko jest zawinięte w ciasto w całości, wydrążony jest tylko środek i obrana skórka.
Appelflap - wygląda bardzo smakowicie

Jest jeszcze jedna wariacja jabłka w cieście francuskim. Smakołyk ten wygląda jak trójkącik, w środku jest nadzienie z jabłek. Wszystko posypane jest grubym cukrem. W Polsce jadłem coś bardzo podobnego. W Holandii nazywa się to Appelflap lub Appelflapje (mniejsza wersja ciasteczka).

Polecam spróbować wszystkich tych pyszności (no może oprócz lukrecji). Następnym razem napiszę Wam jeszcze o innych ciastach, czy naleśnikach, które są tutaj naprawdę popularne (mnóstwo naleśnikarni), jest ich po prostu za dużo jak na jeden wpis :) Być może spróbuję swoich sił w wypiekach? Z gotowaniem zaczyna mi iść całkiem nieźle.

Jaki jest Wasz ulubiony holenderski smakołyk? Powiem Wam, że Holendrzy po prostu uwielbiają słodkości. Jedzą ciastka i cukierki cały czas.Za to (między innymi) ich lubię :) Nie żałują sobie!

czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołaj tuż tuż...


Stary, poczciwy Sinterklaas :)
Dziś w Polsce św. Mikołaj przylatuje na saniach i rozdaje prezenty :) Jak tu go nie kochać! W Holandii był już wczoraj – i to w trochę innej postaci. Jakiej? Postaram się Wam nakreślić jego profil psychologiczny :P

Po pierwsze, nazywa się Sinterklaas, i co najbardziej rzuca się w oczy – nie ma sań ani reniferów. Nie ma więc czerwononosego Rudolfa, nie słuchać dzwonków sań. Ale to nie znaczy, że nie jest fajnie. Sinterklaas przypływa do Holandii na bardzo ładnym statku parowym. Łączy się to z niesamowitą paradą. Przybycie Mikołaja jest co roku relacjonowane przez holenderską telewizję i oglądane przez mnóstwo ludzi. W tym roku przypłynął już 17 listopada. Od tego czasu odwiedza poszczególne miasta Holandii. W Tilburgu był już następnego dnia po przybiciu do brzegów Niderlandów :)

Pomocnicy Sinterklaasa - strach się bać takiej ekipy
Co jest dla mnie najciekawsze – pomocnicy Sinterklaasa. Są naprawdę dziwni. To umalowani na czarno ludzie w śmiesznych strojach. Na miejscu holenderskich dzieci bałbym się tych ludzików. Chodzą po ulicach, robią sobie jaja z ludzi, ale jak przyjdzie co do czego to rekompensują swoje złośliwe zachowanie wkładaniem prezentów do bucików. Przynajmniej tyle :)
Dlaczego pomocnicy Mikołaja mają takie czarne twarze? Zawsze myślałem, że to od sadzy, którą brudzą się wchodząc do domów przez komin. Ale to nie do końca tak jest – przeczytałem ostatnio o zupełnie innym wyjaśnieniu. Czarne Piotrusie (tak nazywają się te ludki) są czarne dlatego, że były to kiedyś złe demony albo inne wcielenie szatana – stąd są czarne – osmolone od ognia piekielnego czy coś w tym stylu. Jednak ich zła natura została ujarzmiona przez sympatycznego starca w czerwonym kubraku. Jedyne co zostało z ich poprzedniego stylu życia to hobby – robienie psikusów. Ale poza tym są bardzo miłe, i większość dzieci się ich nie boi. Ja i tak wolę wersję z wchodzeniem do komina i brudzenie się sadzą, wydaje się bardziej optymistyczna.

Prezenty są rozdawane przez Sinterklaasa już 5 grudnia. Następnego dnia ten Pan się ulatnia i wraca do ciut cieplejszej Hiszpanii, w której podobno mieszka. Facet ma się nieźle, bo pracuje tylko jeden dzień w roku, a resztę czasu spędza w pięknej i słonecznej Hiszpanii. Ciekawe czy chodzi na mecze Barcy. A może woli Real? Pewne jest to, że jest już w cieplejszym klimacie, trochę mu zazdroszczę :)
Holenderski Sinterklaas zamienił sanie na statek parowy..
Święto Sinterklaasa jest obchodzone bardzo hucznie, na prezenty dla dzieci „Mikołaj” wydaje całkiem sporo pieniędzy. Od momentu jego przybicia do brzegów Holandii wszystkie sklepy dają znać o tym, że rozpoczął się sezon na upominki. Ulice są pełne reklam, w telewizji też wszystko wskazuje na obecność słynnego pana w czerwieni. Nic nowego, szał tak jak w Polsce przed gwiazdką :)


Jeszcze jeden zwyczaj typowo mikołajowo-holenderski. W dniu Sinterklaasa rzuca się różnymi słodyczami na podłogę w domu. Dzieci później szybciutko je zbierają. Przypomina mi to trochę polskie wesele, gdzie parę młodą obrzuca się monetami i wszystkie dzieciaki rzucają się na kolana, aby jak najszybciej pozbierać te wszystkie grosiki...:) Gdyby to chociaż były pięciozłotówki..

Są też typowo mikołajkowe wypieki. W tym czasie jada się przede wszystkim pyszne pierniczki, które nazywają się Pepernoten oraz Kruidnoten. Mają aromat anyżowy lub korzenny, są całkiem smaczne. Jeśli macie okazję spróbować to polecam, bo raczej trudno będzie je kupić poza sezonem. Holenderskie słodycze są ogólnie całkiem dobre, a jedzenie tych mikołajowych zainspirowało mnie do kolejnego wpisu o holenderskim jedzeniu, ale tym razem coś na deser, czyli wszelkie ciasta i inne wypieki coming soon :)

W tym roku mam okazję cieszyć się z mikołajowych prezentów przez 2 dni. Żyję w Holandii więc prezent od Sinterklaasa już mam – byłem przecież grzeczny! A dziś spodziewam się paczki z Polski – przecież stary polski Mikołaj nie może zapomnieć o SeBie :)

Co chcielibyście dostać w prezencie od Sinterklaasa? Zastanawiam się jaki był najciekawszy i najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostaliście... :)

piątek, 30 listopada 2012

Holenderskie przysmaki

 
Zaaklimatyzowałem się już w nowej pracy i mam czas, aby napisać Wam o czymś bardzo ciekawym i jakże ważnym dla każdego, kto wyprowadza się do kraju tulipanów, wiatraków... goudy, boczku, frytek i... czy już wiecie o czym będę pisał? :)

Wielu z Was po wyjeździe do Holandii zaczyna tęsknić za obiadkami u mamy (ja też – moja mama regularnie wysyła mi wałóweczkę). Nie wiem czy dlatego, że boi się, że się zagłodzę, bo niby nie umiałem gotować. To fakt, nie potrafiłem tego robić, bo nigdy nie próbowałem. A to dlatego, że nie musiałem – mamusia zawsze robiła dobry obiad, więc po co miałem się wtrącać? Ale jak wielu z Was wie, sytuacja życiowa zmusza do różnych akcji, na przykład do przyrządzania posiłków, i to na ciepło – wyższa szkoła jazdy :)

Oczywiście, pierwsze próby ugotowania czegokolwiek jadalnego okazały się nieskuteczne. Jednak trochę praktyki i człowiek zaczyna sobie radzić. Na szczęście podczas etapu nauki miałem jeszcze zapasy jedzenia z Polski, miały się dobrze w Holenderskiej zamrażarce. Chciałem, aby moja pierwsza profesjonalnie przygotowana potrawa była chociaż trochę holenderska. Przez to zacząłem interesować się tutejszą kuchnią. Poczytałem trochę i wyedukowałem się.

W telegraficznym skrócie opowiem Wam o kuchni holenderskiej. Niektórym wydaje się, że jest ona dosyć uboga w składniki i zbyt prosta, ale ja myślę, że można z niej wydobyć całkiem niezły potencjał.

Najpopularniejszymi rzeczami wkładanymi do gara są ziemniaki (my, Polacy też je przecież lubimy, pod różną postacią). Ziemniaki są obecne w wielu popularnych holenderskich potrawach, szczególnie tych jednogarnkowych – niektórzy „nasi” mówią na to eintopf z niemieckiego, czyli wrzucamy wszystko do gara, mieszamy i jest git danie. Holendrzy nazywają to Stampot.

Snert, czyli coś w stylu grochówki
W Holandii do dużego naczynia do zapiekania/gotowania wrzuca się ziemniaczki – ugotowane i ubite – na przykład tłuczkiem, jakieś warzywka i mięsko dobrze podsmażone. Ja osobiście jestem bardzo mięsożerny i obiad bez mięsa to dla mnie nie obiad, tylko sałatka albo przystawka. Pewnie wiele osób się ze mną zgodzi, co? Stampot może być cebulowe, warzywne, wszystko zależy od tego jaki kto sobie wymyśli dodatek do ziemniaczków.

Informacja, która może Was zadowolić to to, że w Holandii też jada się coś w stylu naszej grochóweczki. Nazywa się to Erweten soep albo Snert, więc jak zobaczycie taką nazwę w jadłodajni to można śmiało brać.

Bomba kaloryczna - founde
Smaczne w Holandii jest także founde, choć nie jest to oryginalna holenderska potrawa. Jednakże Holendrzy swój ser mają, i to bardzo dobry, dlatego korzystają z dobrodziejstwa maczania różnych rzeczy w ciepłej, pysznej i gęstej mazi. Nie jest to zbyt dobre dla figury, ale raz na jakiś czas można zgrzeszyć.

Popularną przekąską w barach szybkiej obsługi jest Frikandel – zmielone mięsko. Niemcy również mają taką potrawę w swoich knajpkach, ale Holendrzy również stworzyli swoją odmianę. Znacie może to jedzonko?

Ciekawą potrawa jest kapsalon. Ja to nazywam daniem warstwowym. Składa się z 3 pysznych pięter: na parterze frytki, później na nie ląduje bardzo dobre mięsko w stylu gyrosa czy sharmy i to na dodatek posypane serem. Żeby nadać tej kompozycji trochę witamin i elementów, które ułatwią spożycie takiej bomby kalorycznej, na górę sypie się suróweczkę. To bardzo smaczny posiłek. Można go dostać w większości barów, a także w budkach z kebabem i tego typu miejscach.
Kapsalon - piętrowa uczta
Samo danie nie jest w 100% pochodzenia holenderskiego. Bo frytki są belgijskie, kebab też jest „zapożyczony”, ale sam sposób ułożenia warstwowego to wynalazek Holendrów.

Kolejna pozycja w dziale „spróbuj koniecznie” to coś dla miłośników mięcha – kiełbasa. Nic nie zastąpi tradycyjnej śląskiej zagryzanej suchą bułką na przystanku w drodze ze szkoły, ale holenderska kiełbasa też daje radę. Kiełba dodaje się, po uprzednim pokrojeniu, do potraw jednogarnkowych, gotuje się w całości, często wędruje też do grochówy.

Holenderskim frytkom należy się oczywiście osobny wpis, nie tylko dlatego, że jestem ich wielkim fanem, ale też dlatego, że jest to jedna z najpopularniejszych potraw w Holandii, a do tego istnieje w wielu wersjach. Co prawda te pyszne chrupiące ziemniaczki pochodzą z Belgii, ale na tyle dobrze przyjęły się w kuchni holenderskiej.

O deserach też teraz Wam nie napiszę, bo to bardzo duże pole do popisu-wpisu :). Poświęcę im najbliższy post :)

Zatem ujawniam sekret: moją pierwszą samodzielnie przyrządzoną potrawą była ta „jednogarnkówka”. I uwaga, była smaczna :) Nikt nie ucierpiał, a dużo osób degustowało. Miałem w lodówce dużo kiełbasy, wystarczyło dokupić ziemniaków, marchewki...

Chcecie przepis? Jak będziecie chcieli to podam :P

środa, 28 listopada 2012

Zmiany w moim życiu :-)


Oto Helmond - miasto, w którym pracuję.
Nowe ważne wydarzenie w moim życiu – zmieniłem pracę. Nie pracuję już w magazynie. Ale oczywiście cieszę się, ponieważ monotonia nie jest dobra i zmiana zajęcia jest na pewno urozmaiceniem na mojej ścieżce kariery w Holandii :) Trochę przejmowałem się tą zmianą, bo jak wiecie jestem młodym człowiekiem, a każda nowość jest dla mnie wyzwaniem. Pierwszą ważną decyzję podjąłem wyjeżdżając do Holandii, a ta zmiana pracy to całkiem duży krok – mam nadzieję, że na przód ;-)

Nadal mieszkam w moim ulubionym Tilburgu, ale pracuję w Helmond. Dojeżdżam tam codziennie samochodem z kolegami. Jest trochę daleko, ale jeszcze można sobie dzięki temu pospać chwilkę w samochodzie. Dodatkowo mam blisko do Eindhoven i zastanawiam się czy sobie kiedyś po pracy nie skoczyć i zobaczyć to miasto, bo jeszcze nie miałem ku temu wcześniej okazji.

Czym się teraz zajmuję? Zacząłem pracę na linii produkcyjnej, na której składa się foteliki z gotowych elementów – takie dziecięce, do samochodów. Proces tworzenia fotelika nie jest dosyć trudny, ponieważ każda osoba ma swoje określone zadanie. Wygląda to tak, że kolega z lewej montuje jeden fragment fotelika, ja operuję takim fajnym śrubokrętem, który zwisa z góry. Czuję się trochę jak jakiś operator bardzo zaawansowanego technicznie urządzenia, jak z filmów science fiction (wczuwam się w rolę). Linia, na której składa się te foteliki kończy się kontrolą jakości. Kiedy nasz produkt ją przejdzie, jest pakowany i gotowy do wysyłki.

Pracuję tam dopiero dwa dni więc jeszcze nie bardzo wiem jakiego rodzaju zadania mają inne osoby w fabryce, ale po przyglądnięciu się widzę, że niektórzy szyją tam na maszynach do szycia – zszywają jakieś małe fragmenty, inni pakują foteliki w kartony.

Praca jest fajna, stoję, montuję, a plus jest taki, że zakładam słuchawki i słucham sobie miłej muzyczki. Rozmawiam też dużo z nowymi ludźmi, choć trochę tęsknię za starymi kolegami z poprzedniej pracy. Ale to nie problem, spotykam się z nimi regularnie wieczorami.

A w jakiej branży Wy pracujecie? Chętnie poczytam informacje o Waszej pracy.

A na zakończenie mojego wpisu jakże fajna piosenka, właśnie o zmianach. 


czwartek, 22 listopada 2012

Samochodem po Holandii

Pewnie więcej mógłbym pisać o jeździe rowerem po Holandii, bo to przecież najpopularniejszy środek transportu w tym kraju. Ale zacznę od samochodu, bo pewnie zastanawiacie się czy warto jechać tam swoim autem. Swoją drogą, ciekawe czy ktoś jeszcze jeździ maluchem do NL (osobiście jeszcze nie widziałem). Kiedyś to się tak podróżowało na wczasy do Bułgarii :-)

Niektórzy moi znajomi decydują się na transport z Polski do Holandii własnym samochodem, a nie autokarem albo busikiem. Jest to wygodne, nie zawsze opłacalne, ale daje też wolną rękę już na miejscu– możemy w każdej chwili przetransportować się gdzie chcemy – na zakupy, na basen, a nawet do Polski na weekend do mamy, bo może akurat ma urodziny, albo zrobiła pierogi i chce nas zaprosić na sobotni obiad. Różne rzeczy się zdarzają.

Kwestia pieniężna – ile kosztuje wyjazd do Kraju Tulipanów? Załóżmy, że Wasz samochód na trasie pali 7 litrów na 100 kilometrów. Do Holandii mamy około 1200 kilometrów, zależnie z jakiego miasta wyjeżdżamy. Kalkulacja ceny benzyny za litr i ilości przebytych kilometrów daje nam jakieś 400 złotych. Jeśli oczywiście dobrze liczę, jest to trochę spora kwota. Ale jeśli zabierzemy ze sobą jeszcze 3 pasażerów, to będzie już przyjemna suma. A dwóch z przodu, dwóch z tyłu – nie jest ciasno i wszystkie bagaże zmieszczą się do bagażnika.

Różnice między drogami polskimi a holenderskimi

Jeden z plusów – autostrady są bezpłatne, można więc szybko śmignąć do punktu docelowego. Nie stoimy w kolejce do bramek i nie wyskakujemy z kilku euro. Zasady są podobne do tych w Polsce – możemy jechać maks. 130 km/h. Często także pojawia się ograniczenie prędkości do 100 km/h. Uważajmy więc, ponieważ mandaty są dosyć wysokie. Dla przykładu, za zbytnie gazowanie grozi od € 32 do wielu wielu więcej, aż boję się napisać (ale pojawić się mogą tysiące euro.. lub utrata prawka - zależnie od ciężkości nogi i grzechu jaki popełniamy :)

Co jeszcze powinniście wiedzieć?

Światełka nie muszą być obowiązkowo włączone 24h na dobę. Jedynie gdy jest ciemno lub gdy warunki na drodze są utrudnione. Choć powiem szczerze, że ja bym jeździł całą dobę, zawsze to trochę poprawia widoczność, a co za tym idzie – bezpieczeństwo :-)

Ceny paliw trochę wysokie, ale tu też inaczej się zarabia. Litr benzynki 95-tki kosztuje mniej więcej 7,50 złotych. I w Polsce niedługo zapewne tyle będzie kosztować paliwo :D

Nie ma obowiązku posiadania opon zimowych. Śnieg w Holandii pada dosyć rzadko. Aczkolwiek zdarza się, że spadnie.

Korzystanie z usług holenderskich warsztatów mechanicznych może okazać się „dużą imprezą”. Dlatego warto w Polsce udać się do jakiegoś znajomego mechanika, który sprawdzi stan techniczny samochodu. Lepiej żeby nie zepsuł się na trasie.

Jeśli chodzi o kwestię prawa jazdy. Jesteśmy w Unii Europejskiej, dlatego polski dokument jest tam również ważny. Nie trzeba go wymieniać.

Wracając jeszcze do dopuszczalnej prędkości zasuwania po drogach. Ile można:

- 50 km/h w terenie zabudowanym (tak jak u nas)
- 80 km/h w terenie niezabudowany
- 100 km/h po drogach głównych
- 130 km/h po autostradach (ale trzeba uważać na znaki, często są ograniczenia)

Jeśli chcecie jeszcze coś wiedzieć o prowadzeniu samochodu w Holandii – pytajcie! Nie jeżdżę dużo, ale jak będę miał wątpliwości to zawsze mogę spytać kolegów, którzy są bardziej doświadczeni ode mnie :)

Do następnego wpisu!

wtorek, 20 listopada 2012

Jak przygotować się do wyjazdu? Ciąg dalszy porad poczciwego SeBY


Kontynuując mój wcześniejszy wywód... :)

Jeśli chodzi rzeczy bardziej namacalne, przyziemne – do Holandii trzeba wziąć ze sobą poszewki na poduszkę oraz kołdrę i prześcieradło. I tak najlepiej spać we własnym, prawda? Do tego nie zapomnijcie o swoich sztućcach (ulubiony kubek z misiaczkiem, talerze, nóż, widelec, łyżka).

Bardzo ważne są także specjalne buty robocze. Muszą mieć metalowe noski. Na pewno nosiliście kiedyś glany – one zapewne też miały taką blachę umieszczoną nad paluchami. Może to się wydawać śmieszne, ale jak spadnie Wam coś ciężkiego na nogę to może naprawdę boleć. A to obuwie chroni przed obrażeniami nasze paluszki :)

Jak ktoś pracuje na zewnątrz – przyda się płaszczyk przeciwdeszczowy i gumowce. Każdy Polak zapewne ma taki zestaw, bo każdy Polak lubi chodzić na grzyby, a taki właśnie strój zwykle jest odpowiedni na wyjścia do lasu. Na marginesie: w Holandii też jest mnóstwo grzybów, ale raczej ich tam nie pozbieracie, bo dla Holendrów jest to dziwne. I można dostać mandat za niszczenie przyrody. Ciekawe czy ktoś ryzykował dla zupki grzybowej... gra warta świeczki, prawda? :)

No i jeszcze bym zapomniał (choć teraz powiem raczej o czymś oczywistym), tak się rozpisałem o tych grzybach, mmm :)
Należy wziąć ze sobą paszport lub dowód osobisty – wybieramy się przecież za granicę. Poza tym, dokumenty muszą być w dobrym stanie – nie mogą być porwane czy poplamione. Potrzebny jest też oryginał BSN, prawko jazdy, dokument potwierdzający uprawnienia.

Wszystko spakowane? No to możemy jechać do Kraju Tulipanów :)

czwartek, 15 listopada 2012

O piwie holenderskim słów kilka...

 „Piwo jest dowodem na to, że Bóg nas kocha i chce, byśmy byli szczęśliwi.”
Benjamin Franklin


Ostatnio dużo pisałem o konkretach związanych z pracą, to może teraz przyszedł czas na lekkie rozluźnienie atmosfery. A moim zdaniem, (i chyba nie tylko moim ;) jednym z takich odprężających tematów jest piwko. Więc dziś napiszę Wam co nieco o holenderskim złocistym napoju i o tym w jakich warunkach się go spożywa :)

Zakładam, że nie jesteście zupełnymi laikami w tym temacie, bo każdy na 100% kiedyś próbował holenderskiego piwa. No bo kto nie piłby Heinekena – to chyba jedno z najpopularniejszych browarów na świecie. Jeśli miałbym jednak poznawać Holandię od strony piwnej, skoncentrowałbym się nie na popularnych napojach, takich jak wspomniany wcześniej „Heniek”, czy dobrze znane Grolsch i Amstel, ale na małych lokalnych browarach. Będąc za granicą zawsze staram się degustować coś czego nie miałem okazji spróbować w Polsce. To chyba rozsądne, nie? ;)

Choć znałem także kiedyś gościa, który sobie z Polski piwo przywoził. Ale po co wieźć drzewo do lasu?

Znam wiele osób, które unikają picia tych najpopularniejszych piw, ze względu na ich masową produkcję, która powoduje, że wyjątkowy smak złotego trunku zanika, czyniąc go wręcz pospolitym, nie wyróżniającym się z tłumu. O, już zaczynam mówić jak zawodowy degustator, wczułem się w rolę, haha! Dlatego zachęcam do degustacji (a nie żłopania :) piw mało znanych, często niedocenianych.

Na początek nasuwa mi się pewna bardzo istotna kwestia odnośnie picia piwa w NL:
Co może Was zdziwić kiedy zamawiacie piwo w holenderskim pubie (i na pewno zdziwi): rozmiar szklanki.

Jeśli przyzwyczailiście się do solidnych kufli z uchem i półlitrowych porcji, możecie się trochę zawieść. Holendrzy piją piwko w mniejszych szklaneczkach. Dlatego Polacy zamawiają czasem kilka kolejek naraz... Ja osobiście nie uważam małej pojemności szklanki za wadę. Dlaczego? Mniejsza porcja piwa umożliwia nam pić browarek świeży, dobrze gazowany. Zamawiając jeszcze kiedyś w Polsce piwo półlitrowe lub nawet litrowe :) - szczególnie latem - pod koniec picia stawało się ono już trochę niesmaczne – ciepłe, odgazowane (a zdarzało się, że i mucha zdążyła wziąć se łyka...). W Holandii tego problemu nie ma – chyba, że ktoś pije szklaneczkę piwa w godzinę. 


Po czym poznać prawdziwy holenderski pub? Moje obserwacje są następujące:
  1. Nie serwują tam wyłącznie Heinekena, ale też lokalne, mniej znane piwa.
  2. Ściany są przeważnie żółte bądź szare (pozostałości po dymie papierosowym)
  3. Klientela składa się głównie z Holendrów (ale nie martwcie się wkroczyć na ich teren – są przyjaźnie nastawieni)

Warto odwiedzić takie miejsce, chociażby raz, dla zaspokojenia ciekawości, lub w celach integracji z tubylcami. Może się zdarzyć, że sącząc złoty napój podzielą się jakaś radą albo małym sekretem.. Ja raz dowiedziałem się gdzie można zjeść najlepsze frytki w Tilburgu, i owszem, gość w pubie miał rację – niebo w gębie! Może też Wam kiedyś o tym miejscu powiem..

Jakie piwa warto spróbować? 
Degustator SeBA radzi.. :)
Jopen – jest wytwarzane w Haarlemie. Moim zdaniem bardzo smaczne. Można je spotkać w wielu pubach, jest bardzo popularne.
Brand – w różnych rodzajach: od jasnych po ale i ciemne piwa. Jeśli ktoś z Was gustuje w mocnym, wyrazistym smaku, niech w ciemno spróbuje tego ciemnego.. :)
Gulpener – wytwarzane ze składników pochodzących od holenderskich farmerów, jest więc modne, bo eko :) A do tego całkiem smaczne.

Przyznam się, że jeszcze długa droga przede mną jeśli chodzi o degustowanie produktów holenderskich browarów. Może jest jakieś piwo, które Wy chcielibyście polecić? Chętnie powymieniam opinie z innymi koneserami :)

wtorek, 13 listopada 2012

Jak przygotować się do wyjazdu?


Czyli o czym należy koniecznie pamiętać podczas skomplikowanego procesu pakowania i przygotowań do wyprowadzki i nowej pracy.

Moim zdaniem najważniejsze jest, aby odłożyć sobie trochę pieniędzy, by mieć za co żyć przez pierwsze chwile w nowym środowisku :) A scenariusze są dwa: jeśli już kiedyś pracowaliście w Holandii i macie numer BSN (lub SoFi – jakoś tak przyjemniej brzmi) – pierwsza kasa przyjdzie na Wasze konto już po drugim lub na początku trzeciego tygodnia pracy. Z doświadczenia mojego oraz kolegów wiem, że 100 euro powinno wystarczyć, jeśli nie planujecie wystawnego życia przez ten krótki czas. Przydatne okazują się także słoiki od mamy przywiezione z Polski. Nie trzeba wydawać pieniędzy na żarcie, ale z drugiej strony takie „zapasy” ułatwiają adaptację do nowego otoczenia, bo nie doznajemy swego rodzaju szoku związanego z brakiem dostępu do pysznej kuchni mamusi – bigosiku, pierożków i innych kluseczek (a na początku wierzcie mi, może tego brakować). Później i tak głównym składnikiem diety zostają znakomite holenderskie frytki, przynajmniej w moim przypadku.

Moje graffiti :)
Jeśli nie posiadacie jeszcze numeru SoFi, to wypłatę dostaniecie dopiero po jego otrzymaniu. Czasem zajmuje to tylko dwa tygodnie, więc suma, o której wspomniałem powyżej jest OK. Jednak zdarza się również, że na nadanie numeru oczekuje się nawet do 5 tygodni. Dlatego nie warto ryzykować i za pierwszym razem lepiej zabrać trochę więcej „kapuchy” (i mam tu na myśli zarówno pieniądze, jak i prawdziwą kapuchę – na przykład w postaci bigosu :)

Oczywiście zdarza się, że nie jesteśmy w stanie wygospodarować tej dodatkowej sumy przed wyjazdem. W końcu dopiero wyjeżdżamy, żeby coś więcej zarobić. Dlatego też istnieje możliwość wypłaty zaliczki w wysokości 50 euro, jeśli oczekiwanie na numer trwa dłużej niż 4 tygodnie (ważne jest to, aby przepracować wystarczającą liczbę godzin na jej pokrycie). Jest to jedyny wyjątek, kiedy można starać się o zaliczkę. W innych sytuacjach (na przykład kiedy wydamy całą zarobioną forsę na wesołe miasteczka – a znam takich osobników co wypłatę tygodniową wyjeździli w weekend na rollercoasterze) nie ma możliwości otrzymania zaliczki z wypłaty dla pracowników tymczasowych. Pamiętajcie o tym i rozważnie dysponujcie swoimi pieniędzmi.  

piątek, 9 listopada 2012

Jak znaleźć pracę?


Kolejna ważna rzecz odnoście wyprowadzki do Holandii – od czego zacząć? Na pewno nie podchodzić do sprawy jak pies do jeża, tylko śmiało zdecydowanie i z dużą dozą odwagi udać się do agencji zatrudnienia. Już Wam mówię jak przygotować się do takiej wizyty, tylko przypomnę sobie jak to było w moim przypadku...

A już wiem! Musicie wziąć ze sobą dokument potwierdzający, że Wy to Wy, a nie jakiś szpieg z krainy Deszczowców, albo w przypadku szanownych Pań, jakaś Mata Hari – bardzo znana holenderska kobieta szpieg :) Wracając do wątku, jeśli macie również prawo jazdy, zabierzcie je ze sobą koniecznie. Niektóre oferty pracy wymagają posiadania uprawnień „kierowniczych”, hehe. Pomocne przy procesie rekrutacji są także zaświadczenia o odbytych kursach oraz szkoleniach. Zawsze może trafić się posadka, która będzie wymagała określonych umiejętności, potwierdzonych oczywiście papierkiem. Takie prace często wiążą się z wyższą stawką, więc jeśli do tej pory nie próżnowaliście i braliście udział w jakichś kursach, to teraz przyszedł czas, aby się tym pochwalić.

Jeżeli byliście już kiedyś w pracy w Holandii to na pewno posiadacie coś takiego jak numer BSN, zwany też SoFi – jeżeli tak, to także musicie go mieć przy sobie. Ci, którzy dopiero próbują swoich sił w „Wiatrakowni” – taki numer otrzymają. Jest to coś w stylu polskiego numeru NIP. Jeśli posiadacie aktywne konto w banku holenderskim, należy dostarczyć również kartę bankomatową.

A teraz WARNING albo ACHTUNG! Przygotujcie się na sprawdzenie Waszych zdolności językowych podczas rozmowy w biurze pośrednictwa pracy. Komunikatywne posługiwanie się językiem obcym jest bardzo ważne w Holandii. Czasem parę słówek w języku angielskim naprawdę się przydaje, bo wiadomo, że nie każdy od razu zacznie płynnie gawędzić po niderlandzku, a każdy Holender angielski zna, i to bardzo usprawnia komunikację z Polakami. Jeśli w liceum choć trochę uważaliście na lekcjach języka angielskiego – to bardzo dobrze :) How do you do?

Po miłej rozmowie w sprawie pracy, na pewno dopasują Wam jakąś fajną posadkę, odpowiednią jeśli chodzi o Wasze preferencje, umiejętności, a nawet płeć – bo przecież dziewczynie nikt nie każe dźwigać jakichś wielkich ciężarów w magazynach. Mojej ukochanej Karolinie (którą poznałem w Holandii, i to kolejny plus mojego wyjazdu) zaproponowali fajną pracę w magazynie, jest bardzo zadowolona.

Jak wszystko z polskiej strony dobrze pójdzie, to holenderski pracodawca potwierdza Wasz wyjazd i już możecie jechać :) Wcześniej w biurze pośrednictwa pracy w Polsce należy podpisać umowę przedwstępną. Później po przyjeździe, podpiszecie jeszcze jedną umowę, już z Holendrami.

wtorek, 6 listopada 2012

Zalety pracy w Holandii, czyli dlaczego warto spróbować swoich sił za granicą....

Rozpisałem się poprzednio o warunkach mieszkalnych, a zapomniałem napisać Wam o najważniejszym, czyli o tym co może motywować do wyjazdu. Odpowiedź jest prosta – więcej zalet niż wad. Postaram się je Wam tutaj wypunktować.

1. Zarobki

Powód nr 1. Właściwie główny cel naszego wyjazdu. Są one wyższe niż w Polsce – to kwestia bezdyskusyjna. Możemy zarobić sobie na fajne markowe buty, gadżety, dobry sprzęt komputerowy, a jeszcze mamie do Polski coś można wysłać. Dla porównania: płaca minimalna w Polsce liczona w euro to ok 350, zaś w Holandii – prawie 1500. Wszystko zależy oczywiście od rodzaju pracy oraz umowy jaką podpiszecie. Ale bez wątpienia stawki są bardzo atrakcyjne.

2. Łatwość znalezienia pracy

Za pomocą dobrego biura pośrednictwa pracy z łatwością znajdziemy odpowiednie dla nas stanowisko, które spełni nasze wymagania, zarówno co do wypłaty, jak i warunków pracy.

3. Ciekawe życie

Holandia to bardzo ładny kraj. Można go łatwo zwiedzić, ponieważ jest dosyć kompaktowy :). Jest też bardzo liberalne państwo, życie w nim wydaje się takie „lekkie” i przyjemne. Jest dużo możliwości jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu, zarówno wieczorami, jak i w dni wolne. Nie mówię tu tylko i wyłącznie o przyjemnych knajpkach, ale i o naprawdę, naprawdę ekstra parkach rozrywki. Każdy, kto był w Holandii i nie był w Walibi, nie może powiedzieć, że zaznał rozrywki w pełnym wymiarze. Serio, serio.

4. Odległość od Polski

Holandia nie jest wcale tak daleko od Polski. Odległość to jakieś 1000 – 1200 kilometrów. Dla wprawnego kierowcy to około pół doby jazdy. Wcale nie tak źle. Droga też całkiem dobra. Szczególnie po stronie holenderskiej.

Przedstawiłem najważniejsze zalety Holandii. Jak widzicie, mogą one przekonać człowieka do wyjazdu. Sam jestem tego żywym dowodem. Zasada oczywiście jest jedna. Aby wyjazd się udał należy pojechać wyłącznie za pośrednictwem dobrej i renomowanej agencji zatrudnienia. W takich kwestiach lepiej nie ryzykować.

A czy możecie przytoczyć jeszcze jakieś pozytywne aspekty pracy w Holandii, oprócz tych, które wymieniłem? Może cenicie sobie jeszcze coś innego?

piątek, 2 listopada 2012

Co skrywają mury klasztoru?

„Mój dom, moja twierdza” mawiają niektórzy. Jak wygląda „twierdza” SBA? 52 pokoje, przeważnie dwuosobowe, kilka tzw. jedynek oraz grupóweczki, czyli w kupie raźniej – 3 i 4 osobowe komnaty :-). Oczywiście zaplecze rozrywkowo-socjalne full wypas: Polish TV, tenis stołowy, bilard, kuchnia, jadalnia, pralnia, zamrażarki (jedzenie od mamy można magazynować na czarną godzinę). Umyć się też jest gdzie.

Najbardziej spodobał mi się pomysł nauki holenderskiego w... kaplicy. Ale jeszcze nie próbowaliśmy się modlić w języku tubylców, to chyba będzie przerabiane na poziomie zaawansowanym.

Co jeszcze chcielibyście wiedzieć? Może napiszę o pokojach. Od nowego roku w każdym pokoju jest lodóweczka, więc napoje gazowane są zawsze w przyjemnej temperaturze. W każdym pokoju można także oglądać hity z satelity, więc jak możecie to bierzcie ze sobą telewizory i dekodery. Mamy XXI wiek, więc elementem obowiązkowym wyposażenia pokoju jest internet, i oczywiście bardzo ładnie nam tu chodzi. Aby móc z niego korzystać trzeba kupić sobie kartę do kompa – można ją dostać w biurze SBA. Kosztuje 8 euro na 7 dni, lub 15 euro na 30 dni. Opłaca się więc brać tą miesięczną (przynajmniej w moim przypadku, ponieważ oczywiście z internetu korzystam niemal nałogowo)

Trochę się rozpisałem, a zapomniałem wspomnieć o bardzo ważnej kwestii. Klasztor znajduje się zaledwie 2,5 km pieszo od centrum Tilburga. W pobliżu można dobrze zjeść w greckiej knajpie, która znajduje się tuż za rogiem. 300 metrów dalej jest supermarket Jumbo, fryzjer, sklep kosmetyczny, bank, poczta, a także sklep afrykański z odrobiną polskiego asortymentu... Brzmi dosyć osobliwie – przyjedziecie, to zobaczycie na własne oczy. Jeszcze jeden polski sklep znajduje się w odległości 2,5 km od „starego klasztoru” (tak tu się mówi na moje lokum). Dla tych, którym nie wystarcza przebywanie w kaplicy i holenderskie pacierze :) - polskie msze również są na miejscu, i to tylko 2 km stąd.

Jeśli ktoś z Was będzie naprawdę tęsknił za ojczyzną, to warto czasem odwiedzić restaurację Warszawa – 10 minut piechotą i już jesteś w stolicy Polski :-)