piątek, 30 listopada 2012

Holenderskie przysmaki

 
Zaaklimatyzowałem się już w nowej pracy i mam czas, aby napisać Wam o czymś bardzo ciekawym i jakże ważnym dla każdego, kto wyprowadza się do kraju tulipanów, wiatraków... goudy, boczku, frytek i... czy już wiecie o czym będę pisał? :)

Wielu z Was po wyjeździe do Holandii zaczyna tęsknić za obiadkami u mamy (ja też – moja mama regularnie wysyła mi wałóweczkę). Nie wiem czy dlatego, że boi się, że się zagłodzę, bo niby nie umiałem gotować. To fakt, nie potrafiłem tego robić, bo nigdy nie próbowałem. A to dlatego, że nie musiałem – mamusia zawsze robiła dobry obiad, więc po co miałem się wtrącać? Ale jak wielu z Was wie, sytuacja życiowa zmusza do różnych akcji, na przykład do przyrządzania posiłków, i to na ciepło – wyższa szkoła jazdy :)

Oczywiście, pierwsze próby ugotowania czegokolwiek jadalnego okazały się nieskuteczne. Jednak trochę praktyki i człowiek zaczyna sobie radzić. Na szczęście podczas etapu nauki miałem jeszcze zapasy jedzenia z Polski, miały się dobrze w Holenderskiej zamrażarce. Chciałem, aby moja pierwsza profesjonalnie przygotowana potrawa była chociaż trochę holenderska. Przez to zacząłem interesować się tutejszą kuchnią. Poczytałem trochę i wyedukowałem się.

W telegraficznym skrócie opowiem Wam o kuchni holenderskiej. Niektórym wydaje się, że jest ona dosyć uboga w składniki i zbyt prosta, ale ja myślę, że można z niej wydobyć całkiem niezły potencjał.

Najpopularniejszymi rzeczami wkładanymi do gara są ziemniaki (my, Polacy też je przecież lubimy, pod różną postacią). Ziemniaki są obecne w wielu popularnych holenderskich potrawach, szczególnie tych jednogarnkowych – niektórzy „nasi” mówią na to eintopf z niemieckiego, czyli wrzucamy wszystko do gara, mieszamy i jest git danie. Holendrzy nazywają to Stampot.

Snert, czyli coś w stylu grochówki
W Holandii do dużego naczynia do zapiekania/gotowania wrzuca się ziemniaczki – ugotowane i ubite – na przykład tłuczkiem, jakieś warzywka i mięsko dobrze podsmażone. Ja osobiście jestem bardzo mięsożerny i obiad bez mięsa to dla mnie nie obiad, tylko sałatka albo przystawka. Pewnie wiele osób się ze mną zgodzi, co? Stampot może być cebulowe, warzywne, wszystko zależy od tego jaki kto sobie wymyśli dodatek do ziemniaczków.

Informacja, która może Was zadowolić to to, że w Holandii też jada się coś w stylu naszej grochóweczki. Nazywa się to Erweten soep albo Snert, więc jak zobaczycie taką nazwę w jadłodajni to można śmiało brać.

Bomba kaloryczna - founde
Smaczne w Holandii jest także founde, choć nie jest to oryginalna holenderska potrawa. Jednakże Holendrzy swój ser mają, i to bardzo dobry, dlatego korzystają z dobrodziejstwa maczania różnych rzeczy w ciepłej, pysznej i gęstej mazi. Nie jest to zbyt dobre dla figury, ale raz na jakiś czas można zgrzeszyć.

Popularną przekąską w barach szybkiej obsługi jest Frikandel – zmielone mięsko. Niemcy również mają taką potrawę w swoich knajpkach, ale Holendrzy również stworzyli swoją odmianę. Znacie może to jedzonko?

Ciekawą potrawa jest kapsalon. Ja to nazywam daniem warstwowym. Składa się z 3 pysznych pięter: na parterze frytki, później na nie ląduje bardzo dobre mięsko w stylu gyrosa czy sharmy i to na dodatek posypane serem. Żeby nadać tej kompozycji trochę witamin i elementów, które ułatwią spożycie takiej bomby kalorycznej, na górę sypie się suróweczkę. To bardzo smaczny posiłek. Można go dostać w większości barów, a także w budkach z kebabem i tego typu miejscach.
Kapsalon - piętrowa uczta
Samo danie nie jest w 100% pochodzenia holenderskiego. Bo frytki są belgijskie, kebab też jest „zapożyczony”, ale sam sposób ułożenia warstwowego to wynalazek Holendrów.

Kolejna pozycja w dziale „spróbuj koniecznie” to coś dla miłośników mięcha – kiełbasa. Nic nie zastąpi tradycyjnej śląskiej zagryzanej suchą bułką na przystanku w drodze ze szkoły, ale holenderska kiełbasa też daje radę. Kiełba dodaje się, po uprzednim pokrojeniu, do potraw jednogarnkowych, gotuje się w całości, często wędruje też do grochówy.

Holenderskim frytkom należy się oczywiście osobny wpis, nie tylko dlatego, że jestem ich wielkim fanem, ale też dlatego, że jest to jedna z najpopularniejszych potraw w Holandii, a do tego istnieje w wielu wersjach. Co prawda te pyszne chrupiące ziemniaczki pochodzą z Belgii, ale na tyle dobrze przyjęły się w kuchni holenderskiej.

O deserach też teraz Wam nie napiszę, bo to bardzo duże pole do popisu-wpisu :). Poświęcę im najbliższy post :)

Zatem ujawniam sekret: moją pierwszą samodzielnie przyrządzoną potrawą była ta „jednogarnkówka”. I uwaga, była smaczna :) Nikt nie ucierpiał, a dużo osób degustowało. Miałem w lodówce dużo kiełbasy, wystarczyło dokupić ziemniaków, marchewki...

Chcecie przepis? Jak będziecie chcieli to podam :P

środa, 28 listopada 2012

Zmiany w moim życiu :-)


Oto Helmond - miasto, w którym pracuję.
Nowe ważne wydarzenie w moim życiu – zmieniłem pracę. Nie pracuję już w magazynie. Ale oczywiście cieszę się, ponieważ monotonia nie jest dobra i zmiana zajęcia jest na pewno urozmaiceniem na mojej ścieżce kariery w Holandii :) Trochę przejmowałem się tą zmianą, bo jak wiecie jestem młodym człowiekiem, a każda nowość jest dla mnie wyzwaniem. Pierwszą ważną decyzję podjąłem wyjeżdżając do Holandii, a ta zmiana pracy to całkiem duży krok – mam nadzieję, że na przód ;-)

Nadal mieszkam w moim ulubionym Tilburgu, ale pracuję w Helmond. Dojeżdżam tam codziennie samochodem z kolegami. Jest trochę daleko, ale jeszcze można sobie dzięki temu pospać chwilkę w samochodzie. Dodatkowo mam blisko do Eindhoven i zastanawiam się czy sobie kiedyś po pracy nie skoczyć i zobaczyć to miasto, bo jeszcze nie miałem ku temu wcześniej okazji.

Czym się teraz zajmuję? Zacząłem pracę na linii produkcyjnej, na której składa się foteliki z gotowych elementów – takie dziecięce, do samochodów. Proces tworzenia fotelika nie jest dosyć trudny, ponieważ każda osoba ma swoje określone zadanie. Wygląda to tak, że kolega z lewej montuje jeden fragment fotelika, ja operuję takim fajnym śrubokrętem, który zwisa z góry. Czuję się trochę jak jakiś operator bardzo zaawansowanego technicznie urządzenia, jak z filmów science fiction (wczuwam się w rolę). Linia, na której składa się te foteliki kończy się kontrolą jakości. Kiedy nasz produkt ją przejdzie, jest pakowany i gotowy do wysyłki.

Pracuję tam dopiero dwa dni więc jeszcze nie bardzo wiem jakiego rodzaju zadania mają inne osoby w fabryce, ale po przyglądnięciu się widzę, że niektórzy szyją tam na maszynach do szycia – zszywają jakieś małe fragmenty, inni pakują foteliki w kartony.

Praca jest fajna, stoję, montuję, a plus jest taki, że zakładam słuchawki i słucham sobie miłej muzyczki. Rozmawiam też dużo z nowymi ludźmi, choć trochę tęsknię za starymi kolegami z poprzedniej pracy. Ale to nie problem, spotykam się z nimi regularnie wieczorami.

A w jakiej branży Wy pracujecie? Chętnie poczytam informacje o Waszej pracy.

A na zakończenie mojego wpisu jakże fajna piosenka, właśnie o zmianach. 


czwartek, 22 listopada 2012

Samochodem po Holandii

Pewnie więcej mógłbym pisać o jeździe rowerem po Holandii, bo to przecież najpopularniejszy środek transportu w tym kraju. Ale zacznę od samochodu, bo pewnie zastanawiacie się czy warto jechać tam swoim autem. Swoją drogą, ciekawe czy ktoś jeszcze jeździ maluchem do NL (osobiście jeszcze nie widziałem). Kiedyś to się tak podróżowało na wczasy do Bułgarii :-)

Niektórzy moi znajomi decydują się na transport z Polski do Holandii własnym samochodem, a nie autokarem albo busikiem. Jest to wygodne, nie zawsze opłacalne, ale daje też wolną rękę już na miejscu– możemy w każdej chwili przetransportować się gdzie chcemy – na zakupy, na basen, a nawet do Polski na weekend do mamy, bo może akurat ma urodziny, albo zrobiła pierogi i chce nas zaprosić na sobotni obiad. Różne rzeczy się zdarzają.

Kwestia pieniężna – ile kosztuje wyjazd do Kraju Tulipanów? Załóżmy, że Wasz samochód na trasie pali 7 litrów na 100 kilometrów. Do Holandii mamy około 1200 kilometrów, zależnie z jakiego miasta wyjeżdżamy. Kalkulacja ceny benzyny za litr i ilości przebytych kilometrów daje nam jakieś 400 złotych. Jeśli oczywiście dobrze liczę, jest to trochę spora kwota. Ale jeśli zabierzemy ze sobą jeszcze 3 pasażerów, to będzie już przyjemna suma. A dwóch z przodu, dwóch z tyłu – nie jest ciasno i wszystkie bagaże zmieszczą się do bagażnika.

Różnice między drogami polskimi a holenderskimi

Jeden z plusów – autostrady są bezpłatne, można więc szybko śmignąć do punktu docelowego. Nie stoimy w kolejce do bramek i nie wyskakujemy z kilku euro. Zasady są podobne do tych w Polsce – możemy jechać maks. 130 km/h. Często także pojawia się ograniczenie prędkości do 100 km/h. Uważajmy więc, ponieważ mandaty są dosyć wysokie. Dla przykładu, za zbytnie gazowanie grozi od € 32 do wielu wielu więcej, aż boję się napisać (ale pojawić się mogą tysiące euro.. lub utrata prawka - zależnie od ciężkości nogi i grzechu jaki popełniamy :)

Co jeszcze powinniście wiedzieć?

Światełka nie muszą być obowiązkowo włączone 24h na dobę. Jedynie gdy jest ciemno lub gdy warunki na drodze są utrudnione. Choć powiem szczerze, że ja bym jeździł całą dobę, zawsze to trochę poprawia widoczność, a co za tym idzie – bezpieczeństwo :-)

Ceny paliw trochę wysokie, ale tu też inaczej się zarabia. Litr benzynki 95-tki kosztuje mniej więcej 7,50 złotych. I w Polsce niedługo zapewne tyle będzie kosztować paliwo :D

Nie ma obowiązku posiadania opon zimowych. Śnieg w Holandii pada dosyć rzadko. Aczkolwiek zdarza się, że spadnie.

Korzystanie z usług holenderskich warsztatów mechanicznych może okazać się „dużą imprezą”. Dlatego warto w Polsce udać się do jakiegoś znajomego mechanika, który sprawdzi stan techniczny samochodu. Lepiej żeby nie zepsuł się na trasie.

Jeśli chodzi o kwestię prawa jazdy. Jesteśmy w Unii Europejskiej, dlatego polski dokument jest tam również ważny. Nie trzeba go wymieniać.

Wracając jeszcze do dopuszczalnej prędkości zasuwania po drogach. Ile można:

- 50 km/h w terenie zabudowanym (tak jak u nas)
- 80 km/h w terenie niezabudowany
- 100 km/h po drogach głównych
- 130 km/h po autostradach (ale trzeba uważać na znaki, często są ograniczenia)

Jeśli chcecie jeszcze coś wiedzieć o prowadzeniu samochodu w Holandii – pytajcie! Nie jeżdżę dużo, ale jak będę miał wątpliwości to zawsze mogę spytać kolegów, którzy są bardziej doświadczeni ode mnie :)

Do następnego wpisu!

wtorek, 20 listopada 2012

Jak przygotować się do wyjazdu? Ciąg dalszy porad poczciwego SeBY


Kontynuując mój wcześniejszy wywód... :)

Jeśli chodzi rzeczy bardziej namacalne, przyziemne – do Holandii trzeba wziąć ze sobą poszewki na poduszkę oraz kołdrę i prześcieradło. I tak najlepiej spać we własnym, prawda? Do tego nie zapomnijcie o swoich sztućcach (ulubiony kubek z misiaczkiem, talerze, nóż, widelec, łyżka).

Bardzo ważne są także specjalne buty robocze. Muszą mieć metalowe noski. Na pewno nosiliście kiedyś glany – one zapewne też miały taką blachę umieszczoną nad paluchami. Może to się wydawać śmieszne, ale jak spadnie Wam coś ciężkiego na nogę to może naprawdę boleć. A to obuwie chroni przed obrażeniami nasze paluszki :)

Jak ktoś pracuje na zewnątrz – przyda się płaszczyk przeciwdeszczowy i gumowce. Każdy Polak zapewne ma taki zestaw, bo każdy Polak lubi chodzić na grzyby, a taki właśnie strój zwykle jest odpowiedni na wyjścia do lasu. Na marginesie: w Holandii też jest mnóstwo grzybów, ale raczej ich tam nie pozbieracie, bo dla Holendrów jest to dziwne. I można dostać mandat za niszczenie przyrody. Ciekawe czy ktoś ryzykował dla zupki grzybowej... gra warta świeczki, prawda? :)

No i jeszcze bym zapomniał (choć teraz powiem raczej o czymś oczywistym), tak się rozpisałem o tych grzybach, mmm :)
Należy wziąć ze sobą paszport lub dowód osobisty – wybieramy się przecież za granicę. Poza tym, dokumenty muszą być w dobrym stanie – nie mogą być porwane czy poplamione. Potrzebny jest też oryginał BSN, prawko jazdy, dokument potwierdzający uprawnienia.

Wszystko spakowane? No to możemy jechać do Kraju Tulipanów :)

czwartek, 15 listopada 2012

O piwie holenderskim słów kilka...

 „Piwo jest dowodem na to, że Bóg nas kocha i chce, byśmy byli szczęśliwi.”
Benjamin Franklin


Ostatnio dużo pisałem o konkretach związanych z pracą, to może teraz przyszedł czas na lekkie rozluźnienie atmosfery. A moim zdaniem, (i chyba nie tylko moim ;) jednym z takich odprężających tematów jest piwko. Więc dziś napiszę Wam co nieco o holenderskim złocistym napoju i o tym w jakich warunkach się go spożywa :)

Zakładam, że nie jesteście zupełnymi laikami w tym temacie, bo każdy na 100% kiedyś próbował holenderskiego piwa. No bo kto nie piłby Heinekena – to chyba jedno z najpopularniejszych browarów na świecie. Jeśli miałbym jednak poznawać Holandię od strony piwnej, skoncentrowałbym się nie na popularnych napojach, takich jak wspomniany wcześniej „Heniek”, czy dobrze znane Grolsch i Amstel, ale na małych lokalnych browarach. Będąc za granicą zawsze staram się degustować coś czego nie miałem okazji spróbować w Polsce. To chyba rozsądne, nie? ;)

Choć znałem także kiedyś gościa, który sobie z Polski piwo przywoził. Ale po co wieźć drzewo do lasu?

Znam wiele osób, które unikają picia tych najpopularniejszych piw, ze względu na ich masową produkcję, która powoduje, że wyjątkowy smak złotego trunku zanika, czyniąc go wręcz pospolitym, nie wyróżniającym się z tłumu. O, już zaczynam mówić jak zawodowy degustator, wczułem się w rolę, haha! Dlatego zachęcam do degustacji (a nie żłopania :) piw mało znanych, często niedocenianych.

Na początek nasuwa mi się pewna bardzo istotna kwestia odnośnie picia piwa w NL:
Co może Was zdziwić kiedy zamawiacie piwo w holenderskim pubie (i na pewno zdziwi): rozmiar szklanki.

Jeśli przyzwyczailiście się do solidnych kufli z uchem i półlitrowych porcji, możecie się trochę zawieść. Holendrzy piją piwko w mniejszych szklaneczkach. Dlatego Polacy zamawiają czasem kilka kolejek naraz... Ja osobiście nie uważam małej pojemności szklanki za wadę. Dlaczego? Mniejsza porcja piwa umożliwia nam pić browarek świeży, dobrze gazowany. Zamawiając jeszcze kiedyś w Polsce piwo półlitrowe lub nawet litrowe :) - szczególnie latem - pod koniec picia stawało się ono już trochę niesmaczne – ciepłe, odgazowane (a zdarzało się, że i mucha zdążyła wziąć se łyka...). W Holandii tego problemu nie ma – chyba, że ktoś pije szklaneczkę piwa w godzinę. 


Po czym poznać prawdziwy holenderski pub? Moje obserwacje są następujące:
  1. Nie serwują tam wyłącznie Heinekena, ale też lokalne, mniej znane piwa.
  2. Ściany są przeważnie żółte bądź szare (pozostałości po dymie papierosowym)
  3. Klientela składa się głównie z Holendrów (ale nie martwcie się wkroczyć na ich teren – są przyjaźnie nastawieni)

Warto odwiedzić takie miejsce, chociażby raz, dla zaspokojenia ciekawości, lub w celach integracji z tubylcami. Może się zdarzyć, że sącząc złoty napój podzielą się jakaś radą albo małym sekretem.. Ja raz dowiedziałem się gdzie można zjeść najlepsze frytki w Tilburgu, i owszem, gość w pubie miał rację – niebo w gębie! Może też Wam kiedyś o tym miejscu powiem..

Jakie piwa warto spróbować? 
Degustator SeBA radzi.. :)
Jopen – jest wytwarzane w Haarlemie. Moim zdaniem bardzo smaczne. Można je spotkać w wielu pubach, jest bardzo popularne.
Brand – w różnych rodzajach: od jasnych po ale i ciemne piwa. Jeśli ktoś z Was gustuje w mocnym, wyrazistym smaku, niech w ciemno spróbuje tego ciemnego.. :)
Gulpener – wytwarzane ze składników pochodzących od holenderskich farmerów, jest więc modne, bo eko :) A do tego całkiem smaczne.

Przyznam się, że jeszcze długa droga przede mną jeśli chodzi o degustowanie produktów holenderskich browarów. Może jest jakieś piwo, które Wy chcielibyście polecić? Chętnie powymieniam opinie z innymi koneserami :)

wtorek, 13 listopada 2012

Jak przygotować się do wyjazdu?


Czyli o czym należy koniecznie pamiętać podczas skomplikowanego procesu pakowania i przygotowań do wyprowadzki i nowej pracy.

Moim zdaniem najważniejsze jest, aby odłożyć sobie trochę pieniędzy, by mieć za co żyć przez pierwsze chwile w nowym środowisku :) A scenariusze są dwa: jeśli już kiedyś pracowaliście w Holandii i macie numer BSN (lub SoFi – jakoś tak przyjemniej brzmi) – pierwsza kasa przyjdzie na Wasze konto już po drugim lub na początku trzeciego tygodnia pracy. Z doświadczenia mojego oraz kolegów wiem, że 100 euro powinno wystarczyć, jeśli nie planujecie wystawnego życia przez ten krótki czas. Przydatne okazują się także słoiki od mamy przywiezione z Polski. Nie trzeba wydawać pieniędzy na żarcie, ale z drugiej strony takie „zapasy” ułatwiają adaptację do nowego otoczenia, bo nie doznajemy swego rodzaju szoku związanego z brakiem dostępu do pysznej kuchni mamusi – bigosiku, pierożków i innych kluseczek (a na początku wierzcie mi, może tego brakować). Później i tak głównym składnikiem diety zostają znakomite holenderskie frytki, przynajmniej w moim przypadku.

Moje graffiti :)
Jeśli nie posiadacie jeszcze numeru SoFi, to wypłatę dostaniecie dopiero po jego otrzymaniu. Czasem zajmuje to tylko dwa tygodnie, więc suma, o której wspomniałem powyżej jest OK. Jednak zdarza się również, że na nadanie numeru oczekuje się nawet do 5 tygodni. Dlatego nie warto ryzykować i za pierwszym razem lepiej zabrać trochę więcej „kapuchy” (i mam tu na myśli zarówno pieniądze, jak i prawdziwą kapuchę – na przykład w postaci bigosu :)

Oczywiście zdarza się, że nie jesteśmy w stanie wygospodarować tej dodatkowej sumy przed wyjazdem. W końcu dopiero wyjeżdżamy, żeby coś więcej zarobić. Dlatego też istnieje możliwość wypłaty zaliczki w wysokości 50 euro, jeśli oczekiwanie na numer trwa dłużej niż 4 tygodnie (ważne jest to, aby przepracować wystarczającą liczbę godzin na jej pokrycie). Jest to jedyny wyjątek, kiedy można starać się o zaliczkę. W innych sytuacjach (na przykład kiedy wydamy całą zarobioną forsę na wesołe miasteczka – a znam takich osobników co wypłatę tygodniową wyjeździli w weekend na rollercoasterze) nie ma możliwości otrzymania zaliczki z wypłaty dla pracowników tymczasowych. Pamiętajcie o tym i rozważnie dysponujcie swoimi pieniędzmi.  

piątek, 9 listopada 2012

Jak znaleźć pracę?


Kolejna ważna rzecz odnoście wyprowadzki do Holandii – od czego zacząć? Na pewno nie podchodzić do sprawy jak pies do jeża, tylko śmiało zdecydowanie i z dużą dozą odwagi udać się do agencji zatrudnienia. Już Wam mówię jak przygotować się do takiej wizyty, tylko przypomnę sobie jak to było w moim przypadku...

A już wiem! Musicie wziąć ze sobą dokument potwierdzający, że Wy to Wy, a nie jakiś szpieg z krainy Deszczowców, albo w przypadku szanownych Pań, jakaś Mata Hari – bardzo znana holenderska kobieta szpieg :) Wracając do wątku, jeśli macie również prawo jazdy, zabierzcie je ze sobą koniecznie. Niektóre oferty pracy wymagają posiadania uprawnień „kierowniczych”, hehe. Pomocne przy procesie rekrutacji są także zaświadczenia o odbytych kursach oraz szkoleniach. Zawsze może trafić się posadka, która będzie wymagała określonych umiejętności, potwierdzonych oczywiście papierkiem. Takie prace często wiążą się z wyższą stawką, więc jeśli do tej pory nie próżnowaliście i braliście udział w jakichś kursach, to teraz przyszedł czas, aby się tym pochwalić.

Jeżeli byliście już kiedyś w pracy w Holandii to na pewno posiadacie coś takiego jak numer BSN, zwany też SoFi – jeżeli tak, to także musicie go mieć przy sobie. Ci, którzy dopiero próbują swoich sił w „Wiatrakowni” – taki numer otrzymają. Jest to coś w stylu polskiego numeru NIP. Jeśli posiadacie aktywne konto w banku holenderskim, należy dostarczyć również kartę bankomatową.

A teraz WARNING albo ACHTUNG! Przygotujcie się na sprawdzenie Waszych zdolności językowych podczas rozmowy w biurze pośrednictwa pracy. Komunikatywne posługiwanie się językiem obcym jest bardzo ważne w Holandii. Czasem parę słówek w języku angielskim naprawdę się przydaje, bo wiadomo, że nie każdy od razu zacznie płynnie gawędzić po niderlandzku, a każdy Holender angielski zna, i to bardzo usprawnia komunikację z Polakami. Jeśli w liceum choć trochę uważaliście na lekcjach języka angielskiego – to bardzo dobrze :) How do you do?

Po miłej rozmowie w sprawie pracy, na pewno dopasują Wam jakąś fajną posadkę, odpowiednią jeśli chodzi o Wasze preferencje, umiejętności, a nawet płeć – bo przecież dziewczynie nikt nie każe dźwigać jakichś wielkich ciężarów w magazynach. Mojej ukochanej Karolinie (którą poznałem w Holandii, i to kolejny plus mojego wyjazdu) zaproponowali fajną pracę w magazynie, jest bardzo zadowolona.

Jak wszystko z polskiej strony dobrze pójdzie, to holenderski pracodawca potwierdza Wasz wyjazd i już możecie jechać :) Wcześniej w biurze pośrednictwa pracy w Polsce należy podpisać umowę przedwstępną. Później po przyjeździe, podpiszecie jeszcze jedną umowę, już z Holendrami.

wtorek, 6 listopada 2012

Zalety pracy w Holandii, czyli dlaczego warto spróbować swoich sił za granicą....

Rozpisałem się poprzednio o warunkach mieszkalnych, a zapomniałem napisać Wam o najważniejszym, czyli o tym co może motywować do wyjazdu. Odpowiedź jest prosta – więcej zalet niż wad. Postaram się je Wam tutaj wypunktować.

1. Zarobki

Powód nr 1. Właściwie główny cel naszego wyjazdu. Są one wyższe niż w Polsce – to kwestia bezdyskusyjna. Możemy zarobić sobie na fajne markowe buty, gadżety, dobry sprzęt komputerowy, a jeszcze mamie do Polski coś można wysłać. Dla porównania: płaca minimalna w Polsce liczona w euro to ok 350, zaś w Holandii – prawie 1500. Wszystko zależy oczywiście od rodzaju pracy oraz umowy jaką podpiszecie. Ale bez wątpienia stawki są bardzo atrakcyjne.

2. Łatwość znalezienia pracy

Za pomocą dobrego biura pośrednictwa pracy z łatwością znajdziemy odpowiednie dla nas stanowisko, które spełni nasze wymagania, zarówno co do wypłaty, jak i warunków pracy.

3. Ciekawe życie

Holandia to bardzo ładny kraj. Można go łatwo zwiedzić, ponieważ jest dosyć kompaktowy :). Jest też bardzo liberalne państwo, życie w nim wydaje się takie „lekkie” i przyjemne. Jest dużo możliwości jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu, zarówno wieczorami, jak i w dni wolne. Nie mówię tu tylko i wyłącznie o przyjemnych knajpkach, ale i o naprawdę, naprawdę ekstra parkach rozrywki. Każdy, kto był w Holandii i nie był w Walibi, nie może powiedzieć, że zaznał rozrywki w pełnym wymiarze. Serio, serio.

4. Odległość od Polski

Holandia nie jest wcale tak daleko od Polski. Odległość to jakieś 1000 – 1200 kilometrów. Dla wprawnego kierowcy to około pół doby jazdy. Wcale nie tak źle. Droga też całkiem dobra. Szczególnie po stronie holenderskiej.

Przedstawiłem najważniejsze zalety Holandii. Jak widzicie, mogą one przekonać człowieka do wyjazdu. Sam jestem tego żywym dowodem. Zasada oczywiście jest jedna. Aby wyjazd się udał należy pojechać wyłącznie za pośrednictwem dobrej i renomowanej agencji zatrudnienia. W takich kwestiach lepiej nie ryzykować.

A czy możecie przytoczyć jeszcze jakieś pozytywne aspekty pracy w Holandii, oprócz tych, które wymieniłem? Może cenicie sobie jeszcze coś innego?

piątek, 2 listopada 2012

Co skrywają mury klasztoru?

„Mój dom, moja twierdza” mawiają niektórzy. Jak wygląda „twierdza” SBA? 52 pokoje, przeważnie dwuosobowe, kilka tzw. jedynek oraz grupóweczki, czyli w kupie raźniej – 3 i 4 osobowe komnaty :-). Oczywiście zaplecze rozrywkowo-socjalne full wypas: Polish TV, tenis stołowy, bilard, kuchnia, jadalnia, pralnia, zamrażarki (jedzenie od mamy można magazynować na czarną godzinę). Umyć się też jest gdzie.

Najbardziej spodobał mi się pomysł nauki holenderskiego w... kaplicy. Ale jeszcze nie próbowaliśmy się modlić w języku tubylców, to chyba będzie przerabiane na poziomie zaawansowanym.

Co jeszcze chcielibyście wiedzieć? Może napiszę o pokojach. Od nowego roku w każdym pokoju jest lodóweczka, więc napoje gazowane są zawsze w przyjemnej temperaturze. W każdym pokoju można także oglądać hity z satelity, więc jak możecie to bierzcie ze sobą telewizory i dekodery. Mamy XXI wiek, więc elementem obowiązkowym wyposażenia pokoju jest internet, i oczywiście bardzo ładnie nam tu chodzi. Aby móc z niego korzystać trzeba kupić sobie kartę do kompa – można ją dostać w biurze SBA. Kosztuje 8 euro na 7 dni, lub 15 euro na 30 dni. Opłaca się więc brać tą miesięczną (przynajmniej w moim przypadku, ponieważ oczywiście z internetu korzystam niemal nałogowo)

Trochę się rozpisałem, a zapomniałem wspomnieć o bardzo ważnej kwestii. Klasztor znajduje się zaledwie 2,5 km pieszo od centrum Tilburga. W pobliżu można dobrze zjeść w greckiej knajpie, która znajduje się tuż za rogiem. 300 metrów dalej jest supermarket Jumbo, fryzjer, sklep kosmetyczny, bank, poczta, a także sklep afrykański z odrobiną polskiego asortymentu... Brzmi dosyć osobliwie – przyjedziecie, to zobaczycie na własne oczy. Jeszcze jeden polski sklep znajduje się w odległości 2,5 km od „starego klasztoru” (tak tu się mówi na moje lokum). Dla tych, którym nie wystarcza przebywanie w kaplicy i holenderskie pacierze :) - polskie msze również są na miejscu, i to tylko 2 km stąd.

Jeśli ktoś z Was będzie naprawdę tęsknił za ojczyzną, to warto czasem odwiedzić restaurację Warszawa – 10 minut piechotą i już jesteś w stolicy Polski :-)