czwartek, 27 grudnia 2012

Sylwek w Holandii

Końca świata nie było, został odroczony o kolejne kilka miesięcy, lat.. kto wie? Dostaliśmy więc szansę na powitanie kolejnego roku – 2013. Mam nadzieję, że ta trzynastka w dacie nie będzie przynosić pecha. Może nie bądźmy przesądni.
Wszystko dla mnie w tym roku jest nowe – pierwsza praca, pierwsze święta poza domem, pierwszy Sylwester w Holandii. Chciałbym go spędzić podobnie jak w Polsce – miło i w gronie dobrych znajomych.
Zrobiłem mały wywiad odnośnie holenderskich zwyczajów sylwestrowych. Muszę przyznać, że nie jest to jakoś szczególnie spektakularny dzień, ot – impreza...ale z dużą ilością fajerwerków. Ale naprawdę dużą ilością. Podobno może być prawie jak na wojnie :)

Element obowiązkowy sylwka – już o tym wspominałem przy okazji wpisu na temat słodkości – tłuściutkie niby pączki, czyli oliebollen. Są tego dnia i wieczoru jedzone w hurtowych ilościach. Nie ma więc co się odchudzać zaraz po świętach, bo nadrobimy w Sylwestra. Elementem nieobowiązkowym wieczoru jest, o dziwo – szampan. Nie ma takiego silnego nacisku na picie tego trunku. Bardziej popularne jest piwo. Widziałem nawet kiedyś specjalne edycje, wypuszczane na sylwestra: butelka półtoralitrowa, z szampanowym korkiem, a w środku chmielowy napój. Też dobry pomysł. Nie każdy lubi słodkiego szampana, a tak właściwie to wina musującego.

Najbardziej nie mogę się doczekać momentu wybicia przez zegary północy. Nasłuchałem się już od znajomych, Polaków jak i Holendrów, że wtedy to zaczyna się dziać magia. Chodzi oczywiście o petardy :) Podobno w Holandii nie żałuje się kasy na efekty pirotechniczne. Każdy chce wystrzelić przynajmniej 50 euro w powietrze :)

Możecie zobaczyć na filmiku – niby mała uliczka, trochę domków, a wybuchy jak na poligonie :)


Jak widać, Holendrzy lubią także rozpalić sobie małe ognisko, ale chyba nie podpieką w nich żadnej kiełbaski:


 
Nieuwjaarsduik – cóż to jest?

Najlepsze zostawiłem na sam koniec: nie ma to jak się porządnie wykąpać w Nowym Roku. Najlepiej w morzu. Zastanawiacie się pewnie „coo?”. W Holandii jest taki osobliwy, ale mimo wszystko fajny zwyczaj wchodzenia do lodowatej morskiej wody. To właśnie noworoczna zbiorowa kąpiel. Bierze w niej udział bardzo dużo osób, można powiedzieć nawet, że tysiące amatorów chłodnych fal.

(dziś dużo filmików „instruktażowych”)


 
Holendrzy zasmakowali w lodowatej kąpieli podobno już w 1960 roku, i tak im się spodobało, że robią to do dziś na plaży Scheveningen. Może warto tego spróbować, skoro ma tylu fanów?

A jak Wy spędzacie tego sylwestra?

wtorek, 25 grudnia 2012

Wesołych świąt!

...lub jak mawiają Holendrzy: Prettige Kerstfeest! 

Korzystając z okazji chciałbym życzyć Wszystkim moim czytelnikom wszystkiego najlepszego. Obyście byli zdrowi, szczęśliwi i pogodni przez cały czas! Tym, którzy są w Holandii życzę powodzenia w pracy i oby Wam się tutaj wszystko dobrze układało. Życzę także, abyście poznali dużo nowych znajomych, pozwiedzali trochę Holandię... i carpe diem (karpie diem) :) Oczywiście wszystkim znajdującym się w tej chwili w Polsce również życzę powodzenia, samych sukcesów oraz pogody ducha :)

A ja wracam teraz do świętowania w miłym gronie. Wczoraj na Wigilię nawet udało mi się kupić pysznego karpia :) Więc było po polsku, tradycyjnie! 

Niedługo kolejny ważny dzień - Sylwester. Z tej okazji piszę już posta o noworocznych zwyczajach w Holandii.

Pozdrawiam Was wszystkich!

piątek, 21 grudnia 2012

Kerstmis!

Boże Narodzenie już niedługo! Dla tych, którzy zostają w Holandii chciałbym opisać tradycję świąteczną panującą tutaj na miejscu :) Sam także nie zjeżdżam do Polski, muszę więc wczuć się w tutejszą atmosferę i zwyczaje. A znowu jest różnicą między tymi dwoma krainami. Jaka? Duża!

Najbardziej da się odczuć brak prezentów na Boże Narodzenie. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, że Holendrzy zostali już chyba zbyt łaskawie obdarowani przez tutejszego Mikołaja, niejakiego Sinterklaasa, z którym mogliście mieć styczność 5 grudnia. Ja tam bym nie odmawiał sobie jeszcze kilku paczuszek pod świąteczną choinką – każdy pretekst do prezentu jest przecież dobry. Holandia jako kraj, w którym mieszają się różne kultury, jest oczywiście skłonna do ustępstw. Coraz częściej zwyczaje się zmieniają, szczególnie na te bardziej „korzystne” dla potencjalnych odbiorców prezentów. Ja na przykład, jako przedstawiciel ludności napływowej, będę podtrzymywał tradycję zapełnienia spodu choinki paczuszkami, a co mi tam :)
Tradycja zmienia się przede wszystkim w domach, w których są dzieci. To bo jak tu wytrzymać bez prezentów, gdy cały świat obdarowuje się na święta. Może aż zrobić się przykro bez upominków pod choinką. A jak już tam się jednak znajdą, to są podpisane – który dla kogo. Jeśli jednak jakaś paczka nie będzie opisana, milusińscy robią sobie żarty, rozpakowują paczki i zgadują dla kogo mogą one być przeznaczone (i nieźle się przy tym bawią).

Shopping dnia świątecznego
Kolejna różnica – dla Polaka również silnie odczuwalna. Holendrzy nie mają Wigilii, ani typowego świątecznego jedzenia. A to dla niektórych jest po prostu nie do przyjęcia. No bo jak tu przeżyć 24 grudnia bez barszczyku, pierożków i innych pysznych dań? Ja jakoś sobie dam radę, ponieważ zapraszam na święta swoją mamę, i bardzo bym się zdziwił, gdyby nie przywiozła ze sobą wałówki. Mam nadzieję, że będzie ze mnie zadowolona – muszę jeszcze dokładnie posprzątać swoje lokum przed wizytacją. No i będzie stres dla mojej dziewczyny, nie spotkała jeszcze mojej mamy, bo poznaliśmy się tutaj, w Holandii, przy pracy. A to jest przecież przeżycie – poznać przyszłą teściową :) Dla teściowej też... hehe!
Dla Holendrów dniem wyjątkowym jest 25. grudnia, czyli pierwszy dzień świąt. Wtedy dopiero rodziny gromadzą się wspólnie przy świątecznym stole w celu skonsumowania uroczystego obiadu. Jest też opcja dla wygodnych lub leniwych (lub nie potrafiących gotować :) - pójść na taki obiad do restauracji, knajpki są wtedy otwarte. 26 grudnia Holendrzy spędzają już troszkę inaczej – łażą po mieście, idą na shopping do centrum handlowego – muszą jakoś zagospodarować dzień wolny :)

Najlepsza impreza w mieście - pasterka
Byliście kiedyś w Polsce na pasterce? Ja byłem raz, bo powiem szczerze, że o tej porze zwykle już śpię, szczególnie po obfitej kolacji wigilijnej. Holendrzy za to bardzo lubią akurat ten moment. Tak jak zwykle holenderskie kościoły raczej nie cieszą się popularnością (religia nie jest tu tak popularna jak w Polsce), tak na pasterkę kościół ledwo mieści bardzo pokaźną liczbę osób. To ciekawe, prawda? Tradycja to tradycja. Jeśli nie przyjeżdżacie do Polski na święta, możecie wziąć udział w Pasterce tutaj. Ze względu na mnogość Polaków w Holandii można pójść na mszę po polsku. Musicie tylko sprawdzić, w którym kościele się odbędzie. Ja z ciekawości poszedłbym zobaczyć jednak tę po holendersku, żeby zobaczyć jak to się robi tutaj. Trzeba przecież poznawać kraj, w którym się już tyle mieszka.

A jak jest u Was ze świętami? Zostajecie w Holandii? Jak tak to podzielcie się ze mną pewnymi informacjami – jak zamierzacie spędzić te święta? Karpia da się przecież załatwić i W Holandii. Po świętach napiszę Wam moje podsumowanie :) A tymczasem chciałbym życzyć wszystkim moim wiernym czytelnikom szczęścia, pomyślności, dużo euro, fajnej pracy w NL oraz żeby jednak te prezenty pod choinką się znalazły, nie zważając na zwyczaje!


wtorek, 18 grudnia 2012

Polska vs Holadnia – pierwsze starcie :)


Ostatnio usiadłem z moim kolegą Piotrkiem przy herbatce oraz meczu piłki nożnej i wspólnie zastanawialiśmy się nad różnicami między Polską a Holandią, które były dla nas najbardziej odczuwalne zaraz po przyjeździe do pracy. Oto co ustaliliśmy :)

Pierwsza różnica (1:0 dla Holandii) 

Pobieranie kaucji od plastikowych butelek z wodą mineralną. To była kwesta centów, ale kilka już daje 1 euro. Oddawanie przeważnie polega na wsunięciu butelek do specjalnych maszyn w marketach. One sprawdzają co to za rodzaj, wielkość. Następnie wydają kwitek wyglądający jak paragon, który upoważnia do dostania rabatu przy kasie na kwotę zwróconej kaucji. Opłaca się więc nie wyrzucać pustych butelek do kosza na śmieci – po pierwsze dbamy o środowisko – recykling jest dobry, a po drugie – płacimy mniej za zakupy :)
W Polsce trudno jest zwrócić szklane butelki (nie mając paragonu nic nie zdziałam), a co dopiero plastikowe.

Druga różnica (Holandia 1:1 Polska – jest remis)

Jeśli ktoś jest przyzwyczajony do tradycyjnego chleba, takiego jak w Polsce – z grubą skórką, pysznego, prosto z pieca... tak, za tym właśnie tęsknię! Za takim zwykłym, który możemy kupić w piekarni na rogu. Niestety w Holandii będziecie musieli jakoś sobie bez niego poradzić. Ewentualnie rozwiązaniem jest Polski sklep, gdzie chleb przywożony jest prosto z naszego kraju. Nie jest już niestety cieplutki, jak ten, który sprzedawała pani Henia niedaleko mieszkania mojej mamy (pozdrawiam panią Henię gorąco!)W Holenderskich sklepach do wyboru mamy tylko pieczywo tostowe. A jego odmian jest mnóstwo, jednak smak nie oszałamia. Większość bochenków jest kwadratowa, już pokrojona – bo takiego pieczywa nie dałoby się ręcznie pokroić – musi to robić chyba jakaś specjalna maszyna. Holenderski chleb jest baaardzo miękki, przez co trudno go posmarować jakimś gęstym mazidłem – na przykład pasztetową z Polski :) Bardzo łatwo się rozrywa i ma posmak lekko watowaty. Takie pieczywo nie robi się w ogóle czerstwe – nawet jak zostawimy je poza opakowaniem. Czy to za sprawą konserwantów? Nie wiem, ale zapewne jest ich tam mnóstwo.

Trzecia różnica (Holandia 2:1 Polska – bo mają jednak tych ścieżek więcej...znacznie!)

Jak wiadomo w Holandii jest bardzo dużo ścieżek rowerowych, w dużych miastach są właściwie wzdłuż każdej ulicy. Nieco inaczej jest w mniej zabudowanych terenach czy mniejszych miejscowościach gdzie poza ulicą i ścieżką rowerową nie ma już miejsca dla chodnika, no bo kto by chodził pieszo na dłuższych trasach skoro przecież można jechać rowerem.

Czwarta różnica (Holandia 3:1 Polska)

Holendrzy są jednym z najlepiej wyedukowanych narodów pod względem znajomości języków obcych i to widać, a raczej słychać :). Do kogokolwiek by się nie podeszło, bez względu na wiek to można się dogadać po angielsku - przynajmniej na komunikatywnym poziomie. Nawet z starszymi osobami w wieku ok. 70 lat można sobie uciąć pogawędkę „in English”. Pracownicy z fabryk czy magazynów mówią po angielsku, a z pewności znają też podstawy innego języka. A dla porównania, ile jest osób w Polsce z wyższym wykształceniem, które ledwo znają jeden jeden obcy język?

Wynik meczu niestety jest jaki jest, ale być może zrobimy dogrywkę, i kto wie czy wtedy Holandia wygra stracie, gdy w ruch pójdą: nasza polska kuchnia, piękne dziewczyny (choć Holenderki też niczego sobie :)... Zobaczymy!

Pozdrowienia dla Piotra!

czwartek, 13 grudnia 2012

Słodkich igraszek z podniebieniem ciąg dalszy

Słodycz nie ma końca :) Chciałbym uzupełnić mój poprzedni wpis o jeszcze więcej informacji o łakociach! I nie tylko o to, bowiem pod koniec mojego posta czeka na Was przepis. I to osobiście testowany przez SeBĘ!


Holenderski placek z jabłkiem
Ale najpierw jeszcze trochę o pysznych ciastach. Ostatnio wspominałem, że dużo z nich zawiera jabłka (w różnej postaci). Polecam spróbować appelgebak. Jest to prosty w wykonaniu placek jabłkowy z dodatkiem cynamonu. Moim zdaniem – im prostsze danie, tym lepiej, bo można poczuć intensywny smak danego składnika – w tym wypadku jabłka z cynamonem. Coś dla koneserów :)

W Holandii je się też bardzo dużo naleśników. Istnieje wiele miejsc, w których serwowana jest wyłącznie ta potrawa. Jej wariacji nie ma końca. Pannenkoeken (czyli właśnie naleśniki) jadane są najczęściej z syropem. Odmiana z cukrem pudrem nazywana jest poffertjes. Można ich spróbować na rynku w Delft lub w wielu kramach na festynach. Są to takie mini naleśniczki.

Holenderskie naleśniki różnią się od tych jadanych w Polsce – nie są zawijane w rulonik ani zaginane w trójkącik, tylko „jedzone na płasko”. Taka naleśnikowa pizza. Oglądałem kiedyś odcinek gdzie nasz sławny kucharz Makłowicz był w Holandii i przedstawiał tamtejsze potrawy. Jadł między innymi naleśnika, właśnie takiego okrągłego, ale.. połowa była na słodko, a druga połowa była na słono! Bardzo ciekawa wariacja, ale chyba tylko dla tych o mocnych żołądkach, bo ja nie mieszałbym jagód z boczkiem.



Spekulosy, kruidnoty i pepernoty
Popularne ciasteczka to speculaas, zwane spekulosami :) Są małe, chrupkie, lekko brązowe. Charakterystyczne dla okresu świątecznego. Często są na nich odciśnięte jakieś figury, na przykład Sinterklaasa. Przeważnie robione są na bazie brązowego cukru, przez to mają ładny kolor oraz ciekawy smak.



Punkt dystrybucji Oliebollen
Sylwester (który już niebawem) także ma swoje charakterystyczne specjały. Oliebollen to jeden z nich. Jest to coś w rodzaju polskich racuchów. Smażone są one na oleju i nadziewane najczęściej jakimiś owocami (i nie muszą to być koniecznie jabłka). Kto nie zje oliebollen w wieczór sylwestrowy nie może powiedzieć, że zaznał prawdziwej noworocznej atmosfery w Holandii.



Inne zimowe specjały to marcepan i chleb rodzynkowy z nadzieniem marcepanowym, zwany w Holandii krentenbrood met spijs. Ponadto holenderskie dzieci bardzo chętnie jedzą kanapki z czekoladowym grysikiem (hagelslag) i masłem orzechowym (pindakaas). Typowo holenderskie są też:
- cukierki drop (ale większość Polaków jakoś ich nie lubi...)
- spekken – te musicie kojarzyć, są biało-różoe i miękkie, coś jak marshmallows
- kaneelstokken – w kształcie laseczek lub patyczków
- ciasto boterkoek – ciasto maślane
- deser haagse bluf – serwowany w pucharkach biały lub różowy krem (przyznam, że jeszcze nie próbowałem, ciekawe czy warto)
Jak więc można zauważyć, holenderskie słodkości są całkiem kuszące i jest ich mnóstwo – do wyboru, do koloru!

A teraz długo wyczekiwany przepis! Razem z dokumentacją fotograficzną, abyście również samodzielnie mogli przygotować ciasteczka z jabłkami a`la holenderski appelflap.

Appelflap według SeBY






Co potrzebujemy do wypieku:
  • blachę metalową
  • piekarnik
  • ciasto francuskie (przecież nie kazałbym Wam robić samodzielnie!)
  • jabłka - około 3-4 sztuki
  • cukier
  • cynamon
  • odrobinę determinacji
  • chętnych do jedzenia (bo będzie tego trochę)
Piekarnik nagrzewamy do temperatury takiej, jaka jest podana na opakowaniu ciasta francuskiego (w moim przypadku chyba 200 stopni.. nie wiem, już wyrzuciłem do kosza folię)

Ciasto francuskie kroimy na równe kwadraty – wedle uznania.







Do kwadratów wkładamy uprzednio przygotowane jabłuszka.






Jak przygotować nadzienie?
Do gara wkładamy pokrojone w kostkę jabłka, lekko je podgotowujemy, dodajemy trochę cukru – ja daję 3 łyżki, lubię jak jest kwaśne. Doprawiamy cynamonem, ale nie za dużo. Myślę, że pół łyżeczki starczy. Zawsze możemy jeszcze posypać nim powierzchnię ciastka przed upieczeniem.

O tak, dobrze mieszam! :-)


Kiedy już nadzienie jest położone na kwadracie – zginamy go w pół i dokładnie sklejamy paluchami rogi. Przy pieczeniu ciastka lubią się otwierać, a takiego efektu nie chcemy uzyskać, bo nadzienie może wypłynąć. A jak się przyklei do blachy to gorzej ją będzie umyć. Wiem coś o tym :)

Takie trójkąty posypujemy jeszcze cukrem oraz cynamonem (opcjonalnie oczywiście).





Wkładamy do piekarnika na kilkanaście minut. Nie wiem dokładnie ile. Trzeba obserwować ich kolor, jak robią się czarne to znak, że za późno wyciągnęliśmy. Ups..

A tak wyglądało moje pierwsze ciastko:





Ale jak na moim przykładzie widać – nie ma się co zniechęcać. Praktyka czyni mistrza, drugie ciastka wyszły już ładniejsze :)

Moim zdaniem jest to całkiem „męski” przepis – jest prosty, każdy niedoświadczony facet może spróbować zrobić takie ciasteczka i przy okazji zaimponować swojej lubej. Mojej dziewczynie Karolinie bardzo smakowały i była ze mnie zadowolona. W nagrodę wyprasowała mi spodnie :)
Chciałbym dowiedzieć się ilu z Was zaryzykowało i poszło w moje kroki cukiernicze. A może zmodyfikowalibyście mój przepis na holenderskie Appelflap? Zniosę każdą krytykę...



wtorek, 11 grudnia 2012

Holendrzy bardzo lubią słodycze, mamy więc coś wspólnego...

Mikołajki (podwójne) już za mną, przede mną Boże Narodzenie. Przez ten czas je się dużo...słodyczy! Bo i Sinterklaas rozdaje cukierki i czekoladowe literki, a i w okresie świątecznym je się wiele ciast. Już dawno obiecywałem, że kolejny wpis poświęcę holenderskim słodkościom, tak też robię :)
Mniam...lukrecja

Pewnie wielu z Was Holandia kojarzy się z pewnym czarnym, lekko ciągnącym się dziwnym przysmakiem - choć nie każdy ją lubi - lukrecja jej na imię. Co to właściwie jest? Jest to coś w stylu żelków, o lekko anyżowym posmaku. Ci, którzy ją jedli zostali podzieleni na dwie grupy - tych co lukrecję kochają i tych co jej nienawidzą. Ja osobiście nie przepadam za tym smolistym cukierkiem. Może kolor mnie nie zachęca?

Czarne słodycze powstają z syropu pozyskiwanego z korzeni rośliny - lukrecji. Podobno ma właściwości lecznicze, a także stosuje się ją w kosmetyce. Powiem szczerze, że wolę ją mieć w szamponie do włosów niż w ustach :) Ostatnio widziałem także likier o takim smaku, ale mimo wszystko chyba go nie spróbuję. Podobno istnieje też herbata o smaku lukrecjowym, którą powinno się obficie posłodzić (tak twierdzą koneserzy) - może ktoś z Was był tak odważny i spróbował któregoś sposobu na podanie tego czarnego czegoś...chętnie poczytam :)

Smaczne za to są tzw. stroopwafels. Są to chrupiące wafelki, między którymi znajduje się masa krówkowa. Podobno zostały wynalezione w miejscowości Gouda, ale nie martwcie się, nie zalatują serem. Wafelki podobne do stropwafelsów pojawiły się jakiś czas temu w Polsce. W ich reklamie pojawił się ciekawy sposób na ich jedzenie. Otóż kładło się je na filiżankę z gorącą herbatą lub kawą i w ten sposób ogrzewało się je, aby karmel znajdujący się między waflami podgrzał się i upłynnił. Tak często jedzą też przysmak właśnie Holendrzy. To jeden z ich wielu bardzo dobrych pomysłów.

Jeśli chodzi o ciasta typowo holenderskie to wiele z nich zawiera jabłka. Mamy na przykład appelbeignet, czyli ciastka z nadzieniem jabłkowym, które smażone są na głębokim oleju. Nie do końca smakują jak nasze pączki, ale są równie kaloryczne. Koleżanki mówią mi, że właśnie dlatego ich nie jedzą – bo dbają o linię, ale ja im nie wierzę, bo trudno się im oprzeć :) Smakują wszystkim. Kolejnym przysmakiem jest Appelbol. To jest jabłuszko zawinięte w ciasto francuskie. Łatwo zrobić coś takiego samemu w domu (pod warunkiem posiadania gotowego ciasta francuskiego...) Ten deser jest bardzo wyjątkowy ze względu na to, że jabłko jest zawinięte w ciasto w całości, wydrążony jest tylko środek i obrana skórka.
Appelflap - wygląda bardzo smakowicie

Jest jeszcze jedna wariacja jabłka w cieście francuskim. Smakołyk ten wygląda jak trójkącik, w środku jest nadzienie z jabłek. Wszystko posypane jest grubym cukrem. W Polsce jadłem coś bardzo podobnego. W Holandii nazywa się to Appelflap lub Appelflapje (mniejsza wersja ciasteczka).

Polecam spróbować wszystkich tych pyszności (no może oprócz lukrecji). Następnym razem napiszę Wam jeszcze o innych ciastach, czy naleśnikach, które są tutaj naprawdę popularne (mnóstwo naleśnikarni), jest ich po prostu za dużo jak na jeden wpis :) Być może spróbuję swoich sił w wypiekach? Z gotowaniem zaczyna mi iść całkiem nieźle.

Jaki jest Wasz ulubiony holenderski smakołyk? Powiem Wam, że Holendrzy po prostu uwielbiają słodkości. Jedzą ciastka i cukierki cały czas.Za to (między innymi) ich lubię :) Nie żałują sobie!

czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołaj tuż tuż...


Stary, poczciwy Sinterklaas :)
Dziś w Polsce św. Mikołaj przylatuje na saniach i rozdaje prezenty :) Jak tu go nie kochać! W Holandii był już wczoraj – i to w trochę innej postaci. Jakiej? Postaram się Wam nakreślić jego profil psychologiczny :P

Po pierwsze, nazywa się Sinterklaas, i co najbardziej rzuca się w oczy – nie ma sań ani reniferów. Nie ma więc czerwononosego Rudolfa, nie słuchać dzwonków sań. Ale to nie znaczy, że nie jest fajnie. Sinterklaas przypływa do Holandii na bardzo ładnym statku parowym. Łączy się to z niesamowitą paradą. Przybycie Mikołaja jest co roku relacjonowane przez holenderską telewizję i oglądane przez mnóstwo ludzi. W tym roku przypłynął już 17 listopada. Od tego czasu odwiedza poszczególne miasta Holandii. W Tilburgu był już następnego dnia po przybiciu do brzegów Niderlandów :)

Pomocnicy Sinterklaasa - strach się bać takiej ekipy
Co jest dla mnie najciekawsze – pomocnicy Sinterklaasa. Są naprawdę dziwni. To umalowani na czarno ludzie w śmiesznych strojach. Na miejscu holenderskich dzieci bałbym się tych ludzików. Chodzą po ulicach, robią sobie jaja z ludzi, ale jak przyjdzie co do czego to rekompensują swoje złośliwe zachowanie wkładaniem prezentów do bucików. Przynajmniej tyle :)
Dlaczego pomocnicy Mikołaja mają takie czarne twarze? Zawsze myślałem, że to od sadzy, którą brudzą się wchodząc do domów przez komin. Ale to nie do końca tak jest – przeczytałem ostatnio o zupełnie innym wyjaśnieniu. Czarne Piotrusie (tak nazywają się te ludki) są czarne dlatego, że były to kiedyś złe demony albo inne wcielenie szatana – stąd są czarne – osmolone od ognia piekielnego czy coś w tym stylu. Jednak ich zła natura została ujarzmiona przez sympatycznego starca w czerwonym kubraku. Jedyne co zostało z ich poprzedniego stylu życia to hobby – robienie psikusów. Ale poza tym są bardzo miłe, i większość dzieci się ich nie boi. Ja i tak wolę wersję z wchodzeniem do komina i brudzenie się sadzą, wydaje się bardziej optymistyczna.

Prezenty są rozdawane przez Sinterklaasa już 5 grudnia. Następnego dnia ten Pan się ulatnia i wraca do ciut cieplejszej Hiszpanii, w której podobno mieszka. Facet ma się nieźle, bo pracuje tylko jeden dzień w roku, a resztę czasu spędza w pięknej i słonecznej Hiszpanii. Ciekawe czy chodzi na mecze Barcy. A może woli Real? Pewne jest to, że jest już w cieplejszym klimacie, trochę mu zazdroszczę :)
Holenderski Sinterklaas zamienił sanie na statek parowy..
Święto Sinterklaasa jest obchodzone bardzo hucznie, na prezenty dla dzieci „Mikołaj” wydaje całkiem sporo pieniędzy. Od momentu jego przybicia do brzegów Holandii wszystkie sklepy dają znać o tym, że rozpoczął się sezon na upominki. Ulice są pełne reklam, w telewizji też wszystko wskazuje na obecność słynnego pana w czerwieni. Nic nowego, szał tak jak w Polsce przed gwiazdką :)


Jeszcze jeden zwyczaj typowo mikołajowo-holenderski. W dniu Sinterklaasa rzuca się różnymi słodyczami na podłogę w domu. Dzieci później szybciutko je zbierają. Przypomina mi to trochę polskie wesele, gdzie parę młodą obrzuca się monetami i wszystkie dzieciaki rzucają się na kolana, aby jak najszybciej pozbierać te wszystkie grosiki...:) Gdyby to chociaż były pięciozłotówki..

Są też typowo mikołajkowe wypieki. W tym czasie jada się przede wszystkim pyszne pierniczki, które nazywają się Pepernoten oraz Kruidnoten. Mają aromat anyżowy lub korzenny, są całkiem smaczne. Jeśli macie okazję spróbować to polecam, bo raczej trudno będzie je kupić poza sezonem. Holenderskie słodycze są ogólnie całkiem dobre, a jedzenie tych mikołajowych zainspirowało mnie do kolejnego wpisu o holenderskim jedzeniu, ale tym razem coś na deser, czyli wszelkie ciasta i inne wypieki coming soon :)

W tym roku mam okazję cieszyć się z mikołajowych prezentów przez 2 dni. Żyję w Holandii więc prezent od Sinterklaasa już mam – byłem przecież grzeczny! A dziś spodziewam się paczki z Polski – przecież stary polski Mikołaj nie może zapomnieć o SeBie :)

Co chcielibyście dostać w prezencie od Sinterklaasa? Zastanawiam się jaki był najciekawszy i najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostaliście... :)